Niedzielny poranek. Wstaję o godzinie 10:34. Obudziłam się bez budzika. W końcu, po pół roku ciągłego zabiegania podczas weekendów, trwa taki, w trakcie którego nic nie muszę. Siedzę w naszym warszawskim mieszkaniu, nigdzie nie pojechałam i nie mam żadnych planów. To dziwny stan, ale bardzo mi z nim dobrze. Tęskniłam za nim.
Wstaję z łóżka, ubieram się, puszczam w głośnikach ulubioną muzykę, robię owsiankę na mleku kokosowym i siadam do stołu. Gapię się za okno, zastanawiam, czy połączenie orzechów nerkowca i prażonego siemienia lnianego mi smakuje, czy jednak powinnam zostać przy nerkowcach i suszonej śliwce, bez innych dodatków. Mija jakieś 15 minut. Mam ochotę iść na spacer.
Mamy koło domu park, w którym jest trochę jak w lesie. Zostawiam telefon w domu i wychodzę. Przyjemne promienie słońca delikatnie muskają moje policzki. Jest ciepło, ale szybko czuję, że niezabranie czapki to był zły pomysł. Otulam się mocniej wielkim szalikiem i idę dalej przed siebie.
Po chwili docieram do parku. Przechadzam się powoli leśną ścieżką i wsłuchuję w śpiew ptaków. To nie jest normalne o tej porze roku. Zatrzymują mnie przebiegające przez dróżkę wiewiórki. Przystaję i przyglądam się, co one takiego wyczyniają. Jak odkopują orzechy, zanoszą do dziupli, a z karmnika wyjmują inne i... Zakopują, ale pod innym drzewem.
Mija mnie para, która to wszystko filmuje. Za chwilę idzie tata z dwójką dzieci, wszyscy z nosami w telefonach. Nie widzieli tych wiewiórek. Nikt ze sobą nie rozmawia.
Co poszło nie tak?
Wróciłam do domu z przewietrzoną głową. Usiadłam na kanapie i zaczęłam kolorować. Dobrze tak czasem nie myśleć o niczym. W głośnikach leci moja playlista na dobry humor.
I nagle zrobiło mi się potwornie smutno. Słyszę piosenkę, która momentalnie przenosi mnie do serca mojej ukochanej Walencji. Czy była to tęsknota za miejscem? Trochę tak, w końcu nie byłam w moim najulubieńszym mieście już 3 lata. Ale chodzi o coś więcej. To tęsknota za sposobem przeżywania życia.
Dziś umawiam się ze znajomymi czasem na dwa tygodnie wcześniej, żeby dopasować nasze kalendarze. Ciągle wszyscy mają plany, są zabiegani i zajęci. Widzę to sama po sobie. Przez ostatni rok byłam tak bardzo zapracowana i "rozjechana", że z trudem udało mi się spotkać z paczką przyjaciół w komplecie 2 razy. Rozumiecie to? 4 osoby nie mogły się "zgrać" w ciągu roku więcej niż 2 razy. Nie tak powinno to wyglądać.
W Walencji wystarczyła jedna wiadomość na Whatsappie i w ciągu 20 minut spotykaliśmy się na piknik w parku, czy na spacer po plaży, czasem w 15 osób. Nikt nie siedział sam w domu, narzekając na pracę, czy studia. Tak, wiem, każdy był tam sam, bez rodziny, przyjaciół z Polski i codziennych obowiązków. Ale tam też trwało życie! Chodziliśmy do pracy, na uczelnię, gotowaliśmy, sprzątaliśmy, załatwialiśmy normalne, codzienne sprawy. Mimo to, zawsze był czas dla drugiej osoby. Nikt nie bawił się wtedy telefonem, tylko był tu i teraz.
Zastanawiam się, dlaczego wciąż biegamy. Dlaczego nie mamy czasu na to, co powinno być najważniejsze, co stanowi fundament naszego szczęśliwego życia - na relacje. Dlaczego na wiadomość: "Za 15 minut spacer w parku?" tak trudno odpisać "Będę!". Dlaczego coraz mniej rozmawiamy i spędzamy ze sobą coraz mniej czasu? Bo ważniejsze jest... No właśnie, co?
Nie mam zaplanowanych na ten rok jeszcze żadnych podróży. Nie mam zaplanowanych wielu spotkań, ani wyjazdów. Uczę się być tu i teraz, żeby znów móc odpowiadać na wiadomości "Będę u Ciebie za 15 minut!".
Nie mam zaplanowanych na ten rok jeszcze żadnych podróży. Nie mam zaplanowanych wielu spotkań, ani wyjazdów. Uczę się być tu i teraz, żeby znów móc odpowiadać na wiadomości "Będę u Ciebie za 15 minut!".
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę. Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz