Każda wycieczka rządzi się swoimi prawami. Kilka godzin jazdy samochodem oznacza, że koniecznie trzeba zrobić kanapki. W piątek, koło piętnastej, poszłam więc po ciepłe, chrupiące bułeczki, kupiłam żółty ser i precelki na drogę. Tak to już jest, każdy ma swoje przyzwyczajenia: ja nauczona jestem zabierać kanapki, Marcin chrupać za kółkiem precelki. Przed szóstą wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy w drogę. Czekało nas 600 kilometrów podjadania precelków.
Bardzo lubimy city breaki. Nasza pierwsza wspólna wycieczka z Marcinem to był aż tydzień jeżdżenia po miastach. Wtedy zresztą (tak jak w ten weekend) też odwiedzaliśmy moich znajomych z Erasmusa (Nina mieszkała jeszcze w Brukseli). Zdarzył się nam zimowy weekend w Kolonii, czy zaręczyny w Atenach - też w trakcie weekendowego city breaku. Tym razem padło na Berlin - Marcin nigdy nie był, Nina (moja kumpela z Erasmusa - i tak, erasmusowe znajomości i przyjaźnie dają radę próbie czasu. A minęło już 6 lat!) miała akurat w ten weekend wolne mieszkanie, więc wszystko pięknie się złożyło. No nic, tylko jechać!
Planów na zwiedzanie mieliśmy dokładnie ZERO. Spakowałam co prawda kamerkę i aparat, ale szybko o nich zapomniałam. To Marcin finalnie wyjął aparat, ale przez cały weekend zrobił w sumie tylko kilka zdjęć. Odpuściłam jakiekolwiek aktywności internetowe, a relację na instastories wrzuciłam dopiero w poniedziałek. Chyba pierwszy raz, odkąd prowadzę bloga tak totalnie wyluzowałam.
Ależ mi było z tym dobrze! Włóczyliśmy się po mieście tak po prostu. Zobaczyliśmy kilka klasyków (o tym co zobaczyć w Berlinie możecie przeczytać tutaj, bo ja już w Berlinie byłam i przewodnik napisałam), ale też siedzieliśmy sobie tak po prostu nad rzeką popijając piwko, czy plotkując wcinając indonezyjską kuchnię w restauracji Umami (kurde, mają najpiękniejszą toaletę, jaką widziałam! Nawet te w Burj Khalifa w Dubaju mogą się schować!).
Wieczorem poszliśmy na imprezę, pobawiliśmy się w klubie do niemieckich szlagierów, a niedzielny poranek spędziliśmy dłuuugo czekając na śniadanie w portugalskiej kawiarni i odpoczywając w pobliskim parku. Połaziliśmy też po pchlim targu, gdzie Marcin upolował czadowego winyla (oryginalnego, nówkę nie śmiganą!). Oprócz Niny miałam też okazję spotkać się z Asią, która po praktykach w Walencji przeprowadziła się właśnie do Berlina <3
Niedzielne popołudnie zastało nas szybciej, niż byśmy tego chcieli. Spakowaliśmy się torbę, wsiedliśmy do samochodu i przy dźwiękach T.Love ruszyliśmy w drogę powrotną. Szczęśliwie bez korków i z kolacją pożegnalną na autostradzie pod złotymi łukami.
Och, jaki to był super weekend!
Wracając z Berlina do domu pomyślałam sobie, jaka to szkoda, że nie pisze się już takich wpisów jak kiedyś. Krótkich, pamiętnikowych, na totalnym luzie. Bez planu, SEO i wielu praktycznych informacji. Dziś naszła mnie na to ogromna ochota i pomyślałam: "dlaczego nie?". Wiem, że są osoby, które nie śledzą mnie na Instagramie, ani Facebooku, ale właśnie na blogu. I chyba tak po prostu chciałam dać Wam znać, co u mnie słychać :) Że może dawno nie byłam w żadnej wielkiej podróży, ale ciągle dzieją się u mnie fajne i ciekawe rzeczy.
Przy okazji mogę Wam zdradzić, że w sobotę wylatuję do Słowenii, gdzie przez tydzień uczestniczyć będę w europejskim projekcie o tematyce... Wyrażania emocji za pomocą tańca. Mam cichy plan, żeby nie tylko Wam ten wyjazd zrelacjonować tutaj na blogu, ale też nakręcić vloga. Co Wy na to? Wskoczycie na youtuba? :)
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę. Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz