Wodospady Iguazu - argentyński i brazylijski cud natury

Wodospady Iguazu lepiej odwiedzić po argentyńskiej stronie, czy brazylijskiej? Gdzie iść najpierw? Och, przeczytałam chyba wszystkie artykuły w sieci na temat Wodospadów Iguazu. Oglądałam zdjęcia. Ale nie posłuchałam większości opinii, bo w skrócie brzmiały: "W Brazylii czułam się w końcu u siebie",  "Najlepiej zobaczyć obie strony, ale Brazylia sztos!", "Dwa dni na miejscu wystarczą, dasz radę".  Bo wiecie, mimo przeczytania tego wszystkiego, nie mieliśmy pojęcia o jednej bardzo ważnej rzeczy, która diametralnie zmieniła naszą percepcję tego miejsca.

Puerto Iguazu - nasze pożegnanie z Argentyną

Ponieważ naszą podróż poślubną zaczęliśmy w Buenos Aires, naturalnym wyborem kolejnego miejsca był lot do Puerto Iguazu. Za bilety zapłaciliśmy 467zł za dwie osoby z bagażem rejestrowanym, więc nawet nie rozważaliśmy wyboru kilkunastogodzinnej podróży autobusem. Zdecydowaliśmy się na pobyt na miejscu od piątku do poniedziałku - tak, żeby spokojnie jeden dzień poświęcić na odwiedziny Wodospadów Iguazu po stronie argentyńskiej i jeden na stronę brazylijską, a nie robić tego w dniu przylotu i wylotu. 

Puerto Iguazu to niewielka miejscowość w Argentynie, przy granicy z Brazylią i Paragwajem. Posada Los Tajibos, którą wybraliśmy na nocleg, przywitała nas tak ciepło, że - mimo mało atrakcyjnych pokoi (szczególnie "dla nowożeńców") i skromnego miejsca - wspominamy je wciąż z największym sentymentem. Byliśmy pierwszymi gośćmi w podróży poślubnej, którzy się u nich zatrzymali i szefowa przygotowała dla nas płatki róż na łóżku i likier powitalny - to było szalenie miłe! Wieczorami bujaliśmy się na hamaku w ogródku i odpoczywaliśmy po pierwszym, dość intensywnym tygodniu. 

Samo miasteczko nie oferuje wiele. Największą atrakcją jest spacer wzdłuż rzeki Iguazu i Parana oraz punkt widokowy, skąd widać Brazylię i Paragwaj. Dodatkowo wieczorami odbywają się tam multimedialne pokazy fontann, ale mieliśmy pecha - mechanizm się popsuł i niestety pokaz został odwołany. Po stronie brazylijskiej też jest punkt widokowy, ale wstęp jest płatny.


Z miasteczka kursują autobusy do sklepu duty free na granicy (nie byliśmy) i brazylijskiego Foz do Iguacu. No i oczywiście do Parku Narodowego Iguazu, zarówno po argentyńskiej, jak i brazylijskiej stronie. Dobrze więc zamieszkać blisko dworca autobusowego, tak jak zrobiliśmy to my.

Wodospady Iguazu po stronie Argentyńskiej - emocje, które odbierają mowę

Rzadko odbiera mi mowę. Ale do tej pory jeszcze nigdy nie popłakałam się ze - no właśnie - wzruszenia? Emocje, które kłębiły się we mnie, gdy stanęliśmy na tarasie nad Garganta del Diablo zapamiętam do końca życia. Łzy same napłynęły mi do oczu. Ekscytacja, radość i zachwyt to tylko niektóre słowa, które potrafię jasno wyartykułować. To wszystko ogarnęło mnie w całości i zawładnęło moją głową na dobre.

Wodospady Iguazu to jeden z 7 cudów natury. Tak, miałam oczekiwania, tak, spodziewałam się czegoś "WOW". Ale to, czego doświadczysz tam na miejscu, przekracza wszelkie wyobrażenia.


Z Puerto Iguazu wystartowaliśmy pierwszym autobusem o 7:40 rano. Dojazd zajmuje ok. pół godziny, bilet w przeliczeniu kosztuje ok. 15 zł (na dworcu można płacić tylko gotówką). Sam park jest otwarty od godziny 8:00 - 18:00, więc niestety nie udało się nam być pierwszymi odwiedzającymi. Mimo to, koniecznie postarajcie się być jak najwcześniej, bo po stronie argentyńskiej zdecydowanie jest co robić. Bilet wstępu do parku kosztuje 700 ARS, czyli ok. 60zł.

Po wejściu od razu skierowaliśmy się do stoiska z kolejnymi biletami, ale już bezpłatnymi - upoważniają one do przejażdżki mini-pociągiem, który zbiera nas z punktu startowego do tarasu przy Garganta del Diablo - największego wodospadu w całym parku narodowym. Trasa liczy 3 km, więc w drodze powrotnej wracaliśmy już na nogach. Ponieważ dość długo musieliśmy czekać w kolejce, drugi raz zdecydowalibyśmy się iść pieszo w dwie strony.


Zaczynamy z grubej rury, choć początek był zupełnie spokojny. Z kolejki wysiada się przy metalowej kładce, która pozwala przekroczyć rzekę. Wkoło cisza i spokój, piękne, choć monotonne widoki. Nie ma zbyt wielu ludzi, mimo, że to sobota. W pewnym momencie słyszysz delikatny szum, który z każdym krokiem staje się mocniejszy i mocniejszy. Nagle czujesz na sobie delikatne kropelki, jakby mgiełkę, która przyjemnie odświeża Twoje ciało. Aż tu nagle pojawiają się ludzie, którzy wyglądają, jakby właśnie wyszli spod prysznica. To jest moment, w którym lepiej schować aparaty i kamery, jeśli nie są wodoodporne. Bo dalej jest już tylko jazda bez trzymanki.

Diabelska Gardziel to największy wodospad w całym parku, gdzie znajduje się ich aż 275! Woda spada tam aż z 82 metrów. Przelewają się tu setki tysięcy litrów wody z siłą, którą trudno sobie wyobrazić. Nie da się też opisać szumu, a właściwie huku, który temu spektaklowi nieustannie towarzyszy. Mimo tylu ludzi w koło, staliśmy przy barierce możliwie najbliżej gardzieli i chłonęłam wszystko - widoki, odgłosy, reakcje mojego ciała. Popłakałam się. Byłam tak szczęśliwa, że uśmiech nie wystarczył. Organizm dał upust wszystkim emocjom, które się we mnie kłębiły. Dwa tygodnie po ślubie stałam z moim mężem nad najpiękniejszym i najbardziej spektakularnym wodospadem na świecie, spełniając tym samym kolejne, jedno z tych większych marzeń.

Wystarczy nie wytrzeć obiektywu przez 3 sekundy i uzyskujemy taki oto piękny efekt!

Wiecie, co jest najlepsze? Że to był dopiero początek.

W parku są dwie główne trasy - górna i dolna pętla, plus wyspa św. Marcina, na którą wstęp niestety był zamknięty. Mimo to, obeszliśmy wszystkie możliwe ścieżki, napotykając się co chwila na nieziemskie widoki. Choć Garganta del Diablo była najbardziej spektakularna (o sile wody mieliśmy się przekonać dopiero następnego dnia), kilka innych miejsc wzbudziło w nas nie mniejszy zachwyt. Na przykład wodospad św. Marcina.


Po całym dniu obcowania z niesamowitą naturą nie mogliśmy się doczekać, czym zachwyci nas brazylijska strona Parku Narodowego Iguazu. Zupełnie nie spodziewaliśmy się, że odstraszy nas jeszcze przed wejściem.

Wodospady Iguazu po stronie brazylijskiej - zaskoczenie, o którym nie mieliśmy pojęcia

Po stronie brazylijskiej znajduje się jedynie 20% wodospadów. Tak naprawdę powiem Wam, że na stronę brazylijską jedzie się zobaczyć to jedno konkretne miejsce, czyli Diabelską Gardziel od dołu.


Wystartowaliśmy oczywiście z samego rana, pierwszym możliwym autobusem. Mimo to, gdy  po 40 minutach i kontroli granicznej dojechaliśmy do wejścia do parku, naszym oczom ukazała się kilkutysięczna kolejka do wejścia. Bilet co prawda kupiliśmy szybko i bez problemu w automacie, ale to wcale nam nie pomogło. Dlaczego? Czekała nas kolejka do autobusu. Tak, po stronie brazylijskiej startuje się autokarem, który zawozi wszystkich odwiedzających do punktu A (początek jednokierunkowego szlaku), skąd przechodzi się do punktu B (słynne miejsce z tarasem widokowym u stóp wodospadu) i stamtąd znów wraca się autokarem.


Nie mogłam pojąć, skąd się tam wzięło tylu ludzi? Porównując tę kolejkę do poprzedniego dnia, w Argentynie było w zasadzie pusto. Okazało się, że nie tylko dla nas był to dzień szczególny. Ubrani w białe koszulki z czerwonymi akcentami dumnie świętowaliśmy 11 listopada. Tylko że na miejscu usłyszałam, że ten sam dzień świętują także Argentyńczycy, Brazylijczycy i Paragwajczycy, którzy z okazji rocznicy wpisania wodospadów na listę 7 Cudów Natury mają darmowe wejście do parku.

WYOBRAŹCIE SOBIE TEN TŁUM.

Zdecydowaliśmy, że pójdziemy przeczekać trochę w pobliskim parku ptaków. Dzięki temu pierwszy raz zobaczyłam na żywo tukana! :) Później i tak musieliśmy odstać swoje w kolejce do wejścia, a następnie ściskać się w tłumie przez całą drogę. Na szczęście, mimo nerwów i zupełnie innej atmosfery tego dnia, udało się go uratować!


Podoba Ci się to miejsce? Obejrzyj je w odcinku nowej serii Minuta ze świata!


Lot helikopterem nad Wodospadami Iguazu

O tym, żeby zobaczyć wodospady z lotu ptaka myśleliśmy od samego początku. Słyszałam, że to niesamowite przeżycie móc "wlecieć" do Gardzieli Diabła. Niestety, niedawno zmieniło się prawo i po pierwsze teraz można latać już tylko od strony brazylijskiej, a po drugie, wszystko widać faktycznie tylko "z lotu ptaka", bo helikoptery nie mogą zbyt nisko zejść. Cena 10 minut w powietrzu  to 430 reali od osoby, lot kupuje się przed wejściem do parku, lub przez internet.

Złapałam jedną ekipę, która właśnie skończyła swój lot i mimo tego, co napisałam powyżej, mocno go rekomendowali. Ale powiedzieli też, że płynęli łódką pod wodospad i gdyby mieli wybrać jedną atrakcję, zdecydowaliby się na rejs. Nie trzeba było nas więcej przekonywać!

Po wycieczce zatłoczonym szlakiem zatrzymaliśmy się w zaznaczonym na mapie punkcie i zapłaciliśmy za rejs (430 reali za 2 osoby). Stamtąd zabrali nas kolejką do przystani, bo w nocy grasował w tamtym terenie wielki, drapieżny kot, zatem spacer był wykluczony.

Wsiedliśmy podekscytowani do pontonu motorowego i od razu ruszyliśmy z pełną mocą silnika! Czekała nas chwila przerwy pod wodospadem św. Marcina, który z wody wyglądał chyba jeszcze dostojniej, niż pierwszego dnia z lądu. A potem ponton popłynął w kierunku Gardzieli...

Jeśli myślicie, że tutaj opowiem Wam o przeżyciach spod Garganta del Diablo, to niestety muszę Was rozczarować. Nie ma takiej możliwości, żeby dopłynąć pod największy wodospad - jego siła jest tak wielka, że prąd wody odczuwa się już kilkaset metrów przed nim. Mimo to, wpłynęliśmy pod - wydawałoby się - maleńki wodospadzik, którego siła spadającej wody okazała się... Gigantyczna! Przeżycie niesamowite, a doświadczenie wody oddziaływało już nie tylko na nasz wzrok i słuch, ale dosłownie każdy inny zmysł. To było coś niesamowitego.

Oceniać przez pryzmat emocji

Gdy wracam pamięcią do tamtych dwóch dni, doskonale potrafię sobie przypomnieć, jak czułam się pierwszego dnia, gdy krople wody spadały na mnie z wód Diabelskiej Gardzieli. Pamiętam wszechogarniającą euforię na widok wodospadu św. Marcina. Spokój i niesamowitą radość, gdy w ciszy szliśmy przez dżunglę. Dzień oceniłabym 10/10.

Pamiętam też dokładnie drugi dzień, pełen frustracji z powodu tłumów (choć zupełnie nie mieliśmy na to wpływu), najpierw do wejścia, potem na szlaku. Rozczarowania widokiem i hałasem. A potem ekscytacji w trakcie rejsu i 100% skupienia na radości bycia "tu i teraz" na wodzie.

Dlatego, jeśli zapytasz mnie, którą stronę wybrać, powiem bez zastanowienia: argentyńską! To miejsce wzbudziło mój największy zachwyt i kojarzę z nim wszystko, co piękne. Nawet jak piszę teraz o nim, robi mi się jakoś cieplej w środku. Pamiętaj jednak, że gdybyśmy zmienili kolejność odwiedzić w parku, mój werdykt mógłby być zupełnie inny.

To, co przeżywasz w podróży, to Twoje, ekstremalnie subiektywne emocje. Choć byliśmy z Marcinem ciągle razem, działo się wokół nas to samo i widzieliśmy dokładnie to samo, każde z nas wspomina te chwile nieco inaczej. Dlatego nie pytaj, co masz wybrać i gdzie będzie fajniej, bo na to pytanie nie ma poprawnej odpowiedzi.




---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz