Zaledwie 30 kilometrów od Buenos Aires leży miasto, które wydaje się być jakby z innego świata. Trochę południe Francji, trochę Holandia. Tigre wygląda jak uzdrowiskowy kurort gdzieś pośrodku Argentyny. Mimo, że Buenos Aires szybko ukochałam sobie całym sercem, wycieczka do Tigre okazała się być naprawdę dobrym pomysłem i bardzo relaksującym przerywnikiem.
Jak dojechać z Buenos Aires do Tigre?
Droga do Tigre zajęła nam ponad godzinę, ponieważ wybraliśmy jazdę pociągiem, a właściwie podmiejską kolejką. 30 km można by przejechać dużo szybciej (i takie pociągi też jeżdżą, trasą bliżej wybrzeża), ale wielką zaletą tego rozwiązania jest cena biletu, za który zapłaciliśmy... 80 groszy od osoby! Co więcej, nie musieliśmy kupować dodatkowego przejazdu, tylko użyliśmy naszej karty miejskiej, z którą poruszaliśmy się po Buenos Aires. Kolejka odjeżdża z dworca kolejowego Mitre Retiro i kursuje co chwilę :)
Istnieje też opcja wodna. W Buenos Aires można wykupić całodniową wycieczkę, a w programie jest transport statkiem w dwie strony i obiad. Ceny w biurach w Puerto Madero oscylują w granicach 300 i więcej złotych, więc jeśli chcielibyście zorganizowaną wycieczkę, to taniej i w różnych wariantach, możecie kupić ją tutaj.
Co robić w Tigre?
Tigre to trzystutysięczne miasto, którego największa atrakcją jest lokalizacja. Dlatego właśnie nasze zwiedzanie ograniczyło się do części położonej nad rzeką Lujan. Gdy przyjechaliśmy do Tigre rano, przywitał nas widok kanału i statków. Pierwsze kroki skierowaliśmy do informacji turystycznej, zabraliśmy mapę i ruszyliśmy nad kanał.
Ponieważ jedną z atrakcji w Tigre jest rejs po delcie rzeki Lujan, najpierw sprawdziliśmy wszystkie budki, żeby dowiedzieć się, gdzie i jakie bilety można kupić. Rozważaliśmy opcję godzinnego rejsu, ewentualnie dłuższą trasą i prawie 3h na wodzie, jednak w przedostatnim punkcie dowiedzieliśmy się, że za 70 zł od osoby możemy kupić bilet do Buenos Aires. Statek wypływa z kanału w Tigre, robi małą rundkę wokół domów na delcie rzeki, a potem rusza z kopyta do Bueons Aires wypływając na wody Rio de la Plata. Spisaliśmy sobie dokładnie godziny każdego wariantu i uznaliśmy, że zdecydujemy na taki rejs, którego godzina będzie odpowiadała naszemu zakończeniu zwiedzania.
Puerto de Frutos i Parque de la Costa
10 minut spacerem od kanału i deptaku spacerowego jest targowisko. Trochę je sobie inaczej wyobrażałam, szczególnie, że wszyscy reklamowali je jako wielką atrakcję. Może byliśmy za wcześnie? Może za późno? Może zły dzień? Powiem tak: przejść się można, ale nic mnie tam nie zachwyciło. Kupicie tu mydło i powidło, pamiątki, kubły na śmieci, obrazy i grabie. Miejscówka oczywiście nad kanałem.
Ja zatrzymałabym się gdzieś indziej.
W drodze na targ mijaliśmy wesołe miasteczko. Takie jak z amerykańskich filmów! Z wielkim diabelskim młynem, rollercoasterem i kolorowymi karuzelami! Pech chciał, że było zamknięte i otoczone wielkim ogrodzeniem. Jeśli będziecie mieli więcej szczęścia i możliwość wejścia, to powiem Wam, że chyba warto! Z zewnątrz wyglądał naprawdę super.
Spacer wzdłuż rzeki Tigre i Muzeum de Arte de Tigre
To co najbardziej mi się podobało w Tigre, to spacer deptakiem wzdłuż rzeki. Trasa jest całkiem długa (ponad 3km), ale bardzo, przyjemna. Po drodze mija się kilka muzeów (m.in. Muzeum Morskie), ale to co najlepsze, zostaje na deser. Przeszliśmy przez mały park, oglądaliśmy piękne rezydencje usytuowane nad rzeką i zgodnie stwierdziliśmy, że jak już będziemy bardzo bogaci, to sobie taką w Argentynie kupimy. A co!
Mimo, że pogoda była piękna, nie spotkaliśmy wielu ludzi. Jedynie na trawie przed Muzeum de Arte de Tigre wylegiwała się jedna para, a grupka uczniów przyszła na lekcję terenową. My też rozłożyliśmy się na trawie i oddaliśmy się błogiemu relaksowi pod palmą.
Co koniecznie warto zrobić w Tigre, to wybrać się właśnie do tego pięknego muzeum. Z dwóch powodów. Po pierwsze, w środku jest naprawdę super! Ekspozycja ciekawa, ale nawet sam wystrój wart był wydania 5 złotych na bilet wstępu ;) Prawdziwa petarda, to jednak balkon, z którego można spojrzeć na okolicę z góry. Iście bajkowe miejsce, szczególnie, gdy jest się tam bez żadnych innych turystów.
Rejs po delcie rzeki
Patrząc na zegarek i plan, który został nam do zrealizowania (obiad i powrót przez cały deptak do portu przy kanale), zdecydowaliśmy się na rejs po rzece połączony z powrotem do Puerto Madero w Buenos Aires.
Automatyczny przewodnik opowiadał przez głośnik zarówno po hiszpańsku, jak i po angielsku. Przez pierwszą część rejsu opisywał życie mieszkańców delty, faunę i florę tego specyficznego miejsca. Zajęliśmy oczywiście miejsce na górze statku, co niestety po wypłynięciu na szersze wody dało mi w kość i musiałam schować się na kuckach w kącie, żeby nie zamarznąć :D Pogoda była, hmm, taka kwietniowa, a ja pomykałam cały dzień w tiulowej spódnicy BEZ rajstop i mojej ulubionej dresowej bluzie od KOKOworld, co w Tigre na lądzie sprawdziło się świetnie, ale później na "otwartych wodach" już trochę mniej :D
Kurczę, powiem Wam, że w Buenos Aires jestem totalnie zakochana. Uwielbiam to miasto i czuję, że mogłabym do niego wracać i wracać. Ale po kilku intensywnych dniach miło było wyskoczyć na chwilę w spokojniejsze miejsce, gdzie czas płynął wolniej, a nas otaczała jedynie cisza i błogi relaks.
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę. Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz