Ci z Was, którzy są ze mną przynajmniej od zeszłego roku wiedzą, że 2018 był u mnie rokiem prawdziwych zmian. Zdecydowanie największych zmian w dotychczasowym życiu. Rokiem szalenie trudnym, wymagającym i bardzo odważnym. Działo się szybko i dużo. O tych wydarzeniach i ważnych decyzjach chcę Wam dzisiaj opowiedzieć.
Jeśli pierwszy raz czytasz podsumowanie roku na tym blogu, tutaj możesz przeczytać zeszłoroczny wpis. Polecam tę lekturę, ponieważ to wstęp do tego, co działo się w teraz.
Zimo, pozwól mi przetrwać
Choć rok rozpoczęłam w cudowny sposób w Tatrach, bardzo szybko musiałam wrócić do pracy. Etat rządzi się swoimi prawami, zgodnie z którymi przez dwa miesiące nie wstawałam zza biurka. Na całe szczęście w firmie padł pomysł zorganizowania wyjazdu do Londynu i naturalnie zaszczyt prowadzenia tego projektu przypadł mnie. Jak możecie się domyślać, poświęciłam mu mnóstwo serca i zaangażowania, co zaowocowało świetną, 5-dniową wizytą dla 15 osób w Londynie, balem w Hiltonie i mnóstwem ciepłych słów od uczestników. Czułam, że robiłam to, co sprawia mi ogromną radość i widziałam, że robię to dobrze.
fot. LSE SU Polish Economic Forum |
Ale wyjazd na dobrą sprawę odbył się w marcu, a marzec w ogóle był dla mnie niesamowicie wyjazdowy. W Londynie byłam dwukrotnie (wkrótce po powrocie z balu, zostałam wysłana w delegację na wizytację uczelni), a na jeden z weekendów poleciałam z firmą jako pilot do Barcelony na mecz Barcy z Atletico. Tam w zasadzie przez 3 dni tylko jadłam, więc jeśli zastanawiacie się, gdzie zjeść w Barcelonie, to uzupełniłam mój super-pyszny przewodnik ;)
I to właśnie w Barcelonie, pijąc zimne piwo pod Montjuic, gdy promienie słonecznie miło ogrzewały moje czoło, a widok napełniał serce radością, poczułam, że to koniec. Że zawodowo duszę się tu, gdzie jestem, że tęsknię za - nomen omen - pełnoetatowym wyjeżdżaniem i muszę jakoś przeorganizować swoje życie. Gdy poleciałam z kolejną grupą na Teneryfę, w kwietniu, tylko się w tym przekonaniu utwierdziłam.
Marzec dał mi też fizycznie bardzo "w kość" - zrobiłam 3 intensywne wyjazdy, a praca etatowa toczyła się równolegle zupełnie normalnym torem. Oznaczało to, że tak naprawdę ciągnęłam 2 etaty. A fizycznie za długo się tak nie da.
W lutym moje serce się roztopiło - już nic miało nie być takie samo!
Teraz przeskakujemy z podwórka zawodowego na prywatne.
Gdy w styczniu wierciłam się na kanapie z przerażenia, że w najbliższym czasie nie czeka mnie żaden wyjazd, kupiliśmy spontanicznie bilety do Aten. A tam, jak dobrze pamiętacie, Marcin postanowił mi się oświadczyć. Choć od jakiegoś czasu już czułam, że to nastąpi, wtedy, w naszą pierwszą rocznicę, bardzo mnie zaskoczył.
A jeszcze bardziej zaskoczył mnie mówiąc, żebyśmy ślub wzięli w majówkę.
Uznałam, że zwariował i jako najbliższy możliwy termin podałam majówkę, ale 2019. Wtedy to Marcin uznał, że nie ma takiej opcji i skoro przyjęłam jego zaręczyny, to hajtamy się i koniec 😂 W końcu znaleźliśmy kompromis i ustaliliśmy datę na 20.10.2018.
Maj to zupełnie nowe otwarcie
Pierwszy krok dotyczący moich zawodowych zmian zrobiłam właśnie w maju. Zarejestrowałam swoją działalność, mimo, że pracowałam jeszcze na etacie. Jestem człowiekiem, który jak się za coś zabiera, to konkretnie i na maksa (zresztą, zostało udowodnione naukowo, że mój największy talent i główna cecha to właśnie maksymalizm, przeciętność, albo coś co jest zrobione "dobrze" to dla mnie o wiele za mało). Bałam się, że jak będę to przeciągać, to w nieskończoność. Decyzja zapadła, więc poszłam za ciosem.
Maj nie odbiegał intensywnością od marca. Nawet go solidnie przebił! Właśnie w maju wzięłam udział w największej jak do tej pory kampanii przeprowadzonej na tym blogu. Bloceania zaprosiła mnie do udziału akcji Szwajcaria na 6, co było dla mnie wielkim wyróżnieniem i zapowiedzią kolejnego wytężonego okresu ciężkiej pracy. Wyjazd do Szwajcarii był rewelacyjny, a praca niesamowicie satysfakcjonująca. Piękne miejsca + super ludzie + blogowanie = radość.
Ostatniego dnia maja wsiadłam w samolot i poleciałam do Czarnogóry z kolejną grupą. Generalnie to był etap: tydzień w pracy etatowej, tygodniowy wyjazd, tydzień na etacie, wyjazd. Obliczyłam, że zgodnie z moimi planami, urlopu wystarczy mi do końca czerwca.
22.06.2018 po raz ostatni przyszłam do etatowej pracy. Od koleżanek i kolegów dostałam przepiękną bransoletkę z symbolicznym napisem "Freedom" i choć szkoda mi było, że z częścią z nich nie będę już widywać się codziennie rano, poczułam wielką ulgę, gdy o 17:00 zamknęłam za sobą drzwi. Spędziłam tam rok. Bardzo intensywny, ciekawy, na swój sposób fajny, ale przede wszystkim pouczający. Jestem za niego bardzo, ale to bardzo wdzięczna. Ten etap kosztował mnie wiele, ale już wiem, że był mi bardzo potrzebny. Tak, jak rok wcześniej potrzebowałam etatu, tak wtedy dobrze wiedziałam, że to jest właśnie czas końca. Przynajmniej na ten moment.
Nowe życie "na swoim"
Pewnie część z Was uzna, że tutaj powinna się pojawić cudowna historyjka o bajkowym rozkręcaniu swojego biznesu, brokacie, spełnieniu marzenia i wielkim sukcesie. Ale to jeszcze nie teraz. Teraz jest moment na ciężką harówkę.
W piątek skończyłam pracę, a już w niedzielę siedziałam w samolocie do Londynu. W poniedziałek z samego rana rozpoczynałam intensywne szkolenie w Instytucie Gallupa, który był pierwszym krokiem do rozpoczęcia mojej przyszłej działalności psychologicznej. Po tygodniowym szkoleniu rozpoczął się czas praktyki i pracy z pierwszymi klientami, aż po miesiącu z sukcesem, za pierwszym podejściem zdałam egzamin. Tym sposobem zostałam Gallup - Certified Strenghts Coach, czyli Certyfikowanym Trenerem Mocnych Stron Instytutu Gallupa. Chwalę się, bo wtedy byłam bodajże 18 osobą z tym certyfikatem w Polsce. Teraz reszta uczestników z mojej edycji jest już po całym procesie certyfikacji, ale liczba osób wciąż nie przekracza dwudziestu kilku!
Wkrótce ruszam ze swoją praktyką. Z wykształcenia jestem psychologiem. Ukończyłam też I stopień Racjonalnej Terapii Zachowania i już na studiach pracowałam w Instytucie Badań Edukacyjnych, Pracowni Badań Psychologicznych, czy jako psycholog - doradca zawodowy. Później zawsze starałam się maksymalnie wykorzystywać swoją psychologiczną wiedzę i umiejętności w każdej kolejnej pracy. Gdy usłyszałam o teście Gallupa i teorii talentów, na którym się opiera, a następnie sama zrobiłam ten test, po omówieniu od razu wiedziałam, że będę chciała z tym narzędziem pracować. Po nieco ponad pół roku miałam w ręce swój certyfikat.
Ktoś Ci powiedział, że ślub i wesele organizuje się 2 lata? W 5 miesięcy też można - i to jak!
No dobra, znowu podwórko prywatne, chociaż w sumie przeplatane z zawodowym.
Od lipca nie chodziłam do pracy. Stworzyłam sobie swoje własne stanowisko - wedding planera, event managera i pilnej uczennicy. Z jednej strony przygotowywałam się do egzaminu, z drugiej - ogarniałam przygotowania do naszego ślubu i wesela. Od decyzji w połowie maja do końca lipca mieliśmy zaproszonych prawie wszystkich gości. Do dziś pamiętam, jak ostatniego dnia w Czarnogórze miałam chwilę wolnego i leżąc nad basenem przeglądałam zaproszenia ślubne. Wybraliśmy je w pół godziny ;)
Sierpień i wrzesień były miesiącami dogrywania wszystkiego. Dekoracji, kwiatów, oprawy muzycznej w kościele, kapeli góralskiej, prezentów dla gości i generalnie wszelkich pomysłów, które wpadały nam do głowy. Jeździłam między Ikeą, Paczkomatem, jednym telefonem i kolejnym mailem. Do 8 października wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, ponieważ tego dnia wylatywałam do Kenii. Jak wiecie, wróciłam dwa dni przed ślubem. Szaleństwo? Chyba tak, ale z perspektywy czasu to było super rozwiązanie! No wiecie, wszyscy się stresowali, a ja jeździłam sobie po sawannie i szukałam słoni i lwów.
Sierpień i wrzesień były miesiącami dogrywania wszystkiego. Dekoracji, kwiatów, oprawy muzycznej w kościele, kapeli góralskiej, prezentów dla gości i generalnie wszelkich pomysłów, które wpadały nam do głowy. Jeździłam między Ikeą, Paczkomatem, jednym telefonem i kolejnym mailem. Do 8 października wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, ponieważ tego dnia wylatywałam do Kenii. Jak wiecie, wróciłam dwa dni przed ślubem. Szaleństwo? Chyba tak, ale z perspektywy czasu to było super rozwiązanie! No wiecie, wszyscy się stresowali, a ja jeździłam sobie po sawannie i szukałam słoni i lwów.
Zanim ślub i Kenia, były przecież jeszcze inne wyjazdy: między tymi wszystkimi zajęciami najpierw poszłam na Pielgrzymkę do Częstochowy, później pojechałam z grupą we wrześniu na Sycylię, no i przeżyłam jeszcze swój wieczór panieński! Uwielbiam niespodzianki, a moim dziewczynom udało się wszystko utrzymać w tajemnicy i zorganizować mi taką zabawę, że ho ho ho! A jak już jesteśmy przy dziewczynach - w dniu ślubu miałam dwie świadkowe i dwie druhny, czyli czteroosobową ekipę do pomocy. Dream team na medal! Choć każda zupełnie inna, wspólnie miały wszystkie cechy, które pomogły mi na zupełnym luzie spędzić Ten Dzień. Nie mówiąc o pomocy, którą okazywały przez cały ten czas przygotowań. Dziewczyny, jeszcze raz wielkie dzięki! <3
Nie mieliśmy wielkiej spiny w organizacji ślubu i wesela i chyba dlatego wszystko szło jak z płatka. Wiem, że moje podejście strategiczne do planowania i niesamowita skrupulatność w tym pomagała, doświadczenie z pracy w turystyce również (w sumie organizacja wesela była jak organizowanie eventu wyjazdowego), a jak dodamy do tego szybkość działania i decyzyjność Marcina, to nie mogło być inaczej. Co sobie wymyśliliśmy, to się działo! Dajmy na to kwiaty: dekoracją kościoła zajmowała się Siostra z zakrystii, dekoracją sali managerka w hotelu, a bukiet ślubny robiła kwiaciarka. Każdej z nich powiedziałam, że marzą mi się pudrowe róże, liście palmowe i eukaliptus. Tyle. Choć każda miała kwiaty od innego dostawcy, a mój opis nie był zbyt dokładny, okazało się, że każda zrobiła swoją część tak, jakby robiły to razem. Serio, PEŁNA zgodność! Mieliśmy też z małżem zgodne podejście, że to nasze wesele i chcemy się na nim jak najlepiej bawić. To również zdecydowanie się udało :) Choć od jakiejś 3:30 moja wewnętrzna bateria wynosiła 1%, nie zeszliśmy z parkietu do samego końca. Energii dodawałam sobie bujając się po parkiecie z oscypkiem w jednej ręce i z butelką coli w drugiej :D
Sama się sobie dziwię, skąd mieliśmy w sobie tyle luzu? Że żadnych słów nie byłam nigdy tak pewna, jak wypowiadanej przysięgi? Czy to ten spokój, że przecież najważniejszy tego dnia był sam ślub? To, że od wyjścia z kościoła było jakoś inaczej. Że uśmiechy nie schodziły z naszych twarzy, a wszystko co działo się wkoło było jakoś... Mało ważne? Ja nawet nie wiem do końca jak to opisać. Tego chyba po prostu nie da się opisać. To trzeba przeżyć.
Czy chciałabym, żeby coś tego dnia wyglądało inaczej? Czy coś mogło być lepiej? Szczerze mówiąc, nie. Choć ubolewałam, że za oknem widać było jedynie mgłę i chmury, a cudowne krajobrazy pokazywałam gościom w internecie. No i dzień skończył się zdecydowanie za szybko.
Jeśli ktoś z Was jest na etapie poszukiwania ekipy na wesele, to z całego serca polecamy Wam DJ Krisa z Krakowa (parkiet ani przez chwilę nie był pusty, a Kris to najlepszy dj, przy jakim się bawiłam na weselu. Złapaliśmy go z polecenia i z całego serducha polecamy teraz Wam). Adam Wróbel zrobił nam prawdziwe, naturalne, no po prostu piękne zdjęcia, a Tomek z Young Studio towarzyszył nam z kamerą i powoli kończy montować nasz film.
Sama się sobie dziwię, skąd mieliśmy w sobie tyle luzu? Że żadnych słów nie byłam nigdy tak pewna, jak wypowiadanej przysięgi? Czy to ten spokój, że przecież najważniejszy tego dnia był sam ślub? To, że od wyjścia z kościoła było jakoś inaczej. Że uśmiechy nie schodziły z naszych twarzy, a wszystko co działo się wkoło było jakoś... Mało ważne? Ja nawet nie wiem do końca jak to opisać. Tego chyba po prostu nie da się opisać. To trzeba przeżyć.
Czy chciałabym, żeby coś tego dnia wyglądało inaczej? Czy coś mogło być lepiej? Szczerze mówiąc, nie. Choć ubolewałam, że za oknem widać było jedynie mgłę i chmury, a cudowne krajobrazy pokazywałam gościom w internecie. No i dzień skończył się zdecydowanie za szybko.
Jeśli ktoś z Was jest na etapie poszukiwania ekipy na wesele, to z całego serca polecamy Wam DJ Krisa z Krakowa (parkiet ani przez chwilę nie był pusty, a Kris to najlepszy dj, przy jakim się bawiłam na weselu. Złapaliśmy go z polecenia i z całego serducha polecamy teraz Wam). Adam Wróbel zrobił nam prawdziwe, naturalne, no po prostu piękne zdjęcia, a Tomek z Young Studio towarzyszył nam z kamerą i powoli kończy montować nasz film.
Tegoroczna jesień dała czadu!
No dobra, ślub i wesele to jedno, a tu przecież jeszcze jest - jakże ważna - podróż poślubna! Tutaj zaszaleliśmy na całego. Marcin oszczędzał urlop przez cały rok, żebyśmy praktycznie cały listopad mogli spędzić w Ameryce Południowej. Spełniły się moje marzenia, spełniły się marzenia Marcina... Czyż mogło być lepiej? O tym przekonywać się będziecie w kolejnych wpisach z cyklu #MiodoweZapiski. Póki co odsyłam Was do tekstów z Argentyny.
A jak już wiecie, ledwo z tej naszej podróży wróciłam i od razy poleciałam do pracy, na Dominikanę. Sezon wyjazdowy zamknęłam 9 grudnia i z wielką radością zabrałam się za "domowe" obowiązki. Po tak długiej nieobecności poczułam, jak wspaniale smakują powroty.
Najbardziej zaskakująca sekcja (chyba), czyli cyferki
Już sama nie wiem, kto bardziej lubi tę sekcję - Wy czy ja, w każdym razie jak zwykle pojawia się w podsumowaniu i jak zwykle przyprawia mnie o ciarki. No i przeżywam szok.Za mną 31 lotów samolotem - pod tym względem rok 2018 był bezkonkurencyjny
10 krajów: kolejno była Grecja, Anglia (x3), Hiszpania (x2), Szwajcaria, Czarnogóra, Włochy, Kenia, Argentyna, Brazylia, Dominikana
Pokonałam 100 000 km!!!!!!!!! 2,5 razy ziemia. Dziękuję, dobranoc. Szczena mi opadła.
W podróży spędziłam 99 dni. W zeszłym roku było to 41.
To wszystko w trakcie 6 miesięcy na etacie i 6 miesięcy bycia "na swoim".
Zostałam 18 osobą z certyfikatem Instytutu Gallupa w Polsce.
1 raz się zaręczyłam.
1 raz wzięłam ślub.
I to ostatnie pobija wszystko inne ❤
2018 rok końcem Zapisków ze świata Natalii Fraś
To ostatnie sprawiło też, że Zapiski ze świata już nie są i nie będą blogiem Natalii Fraś. Wraz z zamążpójściem zmieniłam nie tylko stan cywilny, ale i nazwisko. Ja już się powoli przyzwyczajam, Wy też się przyzwyczaicie ;)Nie mam zamiaru absolutnie zamykać bloga, choć bardzo mocno zastanawiam się nad jego dalszym kierunkiem. Coś się dla mnie wyczerpało, czegoś mi brakuje, czegoś ciągle szukam. Pod tym względem rok 2019 będzie rokiem eksperymentalnym.
Jak widzicie rok 2018 był intensywny zarówno na polu zawodowym jak i prywatnym. Pierwsza połowa roku to czas pracy na podwójnych obrotach, natomiast wydarzenia życiowe zdecydowanie przeważały i maksymalnie zaangażowały mnie w drugiej połowie roku. To po prostu był bardzo intensywny rok.
Dlatego też życzę sobie, żeby 2019 był...
Spokojniejszy. Ja bardzo lubię, ba, uwielbiam jak dużo się dzieje, ale w tym roku to już była trochę przesada 😂Kiedyś myślałam, że stabilizacja to praca na etacie. Błąd. Na etacie szalałam bardziej, niż bez etatu! Potem, że stabilizacja to wzięcie ślubu. No nie. Życie z drugim, ukochanym człowiekim to jest dopiero szaleństwo! Cudowne, wyjątkowe, wspaniałe, ale zdecydowanie szaleństwo;) Powoli dochodzę do wniosku, że coś takiego jak "stabilizacja", "stabilność" nie istnieje. Jedyna pewna rzecz w życiu to zmiana.
Dlatego wiem, że dalej wiele będzie się zmieniać. Czasem dlatego, że tego chcę i nad tym pracuję, czasem dlatego, że tak po prostu toczy się życie. Jak zwykle jestem na to otwarta.
Planów na 2019 nie mamy wiele, są jednak bardzo konkretne. Wiecie, trzeba zostawić resztę miejsca na życiowe zaskoczenia ;)
Na koniec czas na życzenia: niech serce nieustannie będzie dla Was drogowskazem. Odwagi do robienia wielkich rzeczy. Miłości, która topi najbardziej zatwardziałe serca i dodaje odwadze skrzydeł. Samych cudów, nie tylko od Święta!
Niech 2019 będzie dla Was wyjątkowy ❤️
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę. Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz