- Wiesz, bo tu w Palermo mają drużynę piłkarską i może mogłabyś sprawdzić czy nie grają przypadkiem w sobotę jakiegoś meczu? - zapytał szef w poniedziałkowe popołudnie. Zniknęłam na chwilę, żeby zbadać temat. - Z Juventusem może być? Innej drużyny nie udało mi się tak szybko załatwić - odpowiedziałam z uśmiechem po kilkunastu minutach.
Miało być lekko, prosto i przyjemnie: zbiorę listę chętnych, zbiorę pieniądze, w międzyczasie załatwi się autokar, a następnie kupię bilety - albo w oficjalnym sklepie, albo w kasie, albo przez internet. Przecież to nie może być nic trudnego, szczególnie, jeśli animatorzy w hotelu powiedzieli mi, że załatwię to raz, dwa, zupełnie bez problemu. Ta moja błoga (nie)świadomość trwała aż do wtorkowego popołudnia.
Zwykły wtorek w Palermo
Gdy kończyliśmy zwiedzanie z przewodnikiem, zobaczyłam nagle oficjalny sklep US Palermo. Weszłam zapytać, w jakiej cenie zostały jeszcze wolne bilety. Na to pan prosi mnie... O dowód. Bo bilety to oni sprzedają tylko osobiście i trzeba się do tego wylegitymować. - A przez internet? - zapytałam. - A przez internet to tylko Ci z kartą kibica mogą kupić i to co najwyżej cztery sztuki. - Ale proszę pana, ja tu potrzebuję kupić z 50 biletów, SAMA. Nie ma szans, że zgarnę całą ekipę. Jestem pilotką, wiele rzeczy załatwiam w imieniu grupy. -Nie da się i koniec - odpowiedział stanowczo sprzedawca i zgromił mnie wzrokiem.
No masz Ci los. Przecież nie ma, NIE DA SIĘ, jakoś MUSI SIĘ UDAĆ. Jak nie w sklepie, to poszukam gdzieś indziej. Szukałam, szukałam, aż w końcu znalazłam.
Pan w kiosku jak usłyszał o co chodzi, złapał się za głowę, a w myślach miał pewnie jedynie "Mamma mia!". No i najpierw wiadomo: nie da się, nie ma opcji, bo bilety imienne i osobiście z dokumentem i w ogóle. No ale po chwili udało się pana przekonać, że może jednak same dokumenty wystarczą, bez właścicieli. Było tylko jedno małe "ale"... Musiałam się z tymi dokumentami stawić następnego dnia w Palermo, przed 7 rano. Po kolejnych kilku minutach rozmowy i błagalnego wzroku - o ósmej. A do Palermo z hotelu miałam 88km. Bosko.
Keep calm and przejedź się autem po Palermo
Opcje dojazdu były trzy: taksówka, wynajęcie auta, albo pociąg koło 5:40 z miasteczka oddalonego 4km od hotelu. Padło na opcję środkową, bo najbardziej bezpieczna, co przy ponad dwudziestu dokumentach tożsamości ma ogromne znaczenie. Wyjechałyśmy o 6:45, po 40 minutach byłyśmy na obrzeżach miasta. Mała panda żwawo mknęła przez sycylijską autostradę. Schody zaczęły się dopiero na obwodnicy miasta.
Bo wiecie, w Palermo nie ma pasów na drodze, tam jedzie tyle aut ile się zmieści. 3? Ok. 4? Nie ma problemu. Autobus, dwa auta i skuter? A bardzo proszę. Panuje swoiste prawo dżungli, zwykle pierwszeństwo ma ten, kto się po prostu wciśnie. Upewniłam się więc, że mam kompletne i maksymalne ubezpieczenie, po czym błyskawicznie zajęłam "czwarty pas". I tak musiałyśmy swoje w korku odstać, ale muszę się Wam pochwalić, że szło mi znakomicie. Poprzednie dwie wizyty w Palermo pozwoliły mi poznać je na tyle, że bez problemu dojechałam do miejsca z biletami. Nawet miejsce parkingowe czekało, jakby na zamówienie :)
Pan w kiosku wyglądał na nieco zaskoczonego, że naprawdę przyjechałyśmy. Szybko sprzedał nam bilety, więc zostało nam jeszcze kilka minut, żeby skoczyć na ekspresową kawę i zrobić kilka zdjęć w bocznych uliczkach. A potem już tylko trzeba było trafić na wylotówkę, która wiedzie nad morzem. Tam też trafiłam "na pamięć" - wjechałyśmy do portu dokładnie przy hotelu, w którym mieszkałam w kwietniu.
Mecz na stadionie to jednak zupełnie inna bajka
Wspaniała ekipa kibiców się zebrała, zatem wyjazd zapowiadał się znakomicie. Już w autokarze wymalowałam całą ferajnę na różowo - tak na wszelki wypadek. Aaa, bo nie napisałam Wam jeszcze, że miejsca na stadionie mieliśmy bardzo niedaleko kibiców US Palermo. Potem się okazało, że tam się nikt nie maluje i wszyscy ze zdziwieniem patrzyli na nas wymownym wzrokiem pt. "Ale o co im chodzi?".
Jak już dojechaliśmy do Palermo, to wiadomo - korek. Jeszcze na drugiej drodze dojazdowej były jakieś strajki i ją zamknęli, więc tutaj korek tylko się powiększał. Pan kierowca rezolutnie zaproponował nam spacer... Także wysiedliśmy gdzieś na obwodnicy i podążaliśmy za grupkami, a potem tłumem kibiców. W sumie całkiem to fajnie wyszło, bo atmosfera szybko się nam udzieliła :) Tylko jak doszliśmy do ostatniego ronda przed stadionem, kierowca pomachał nam z jezdni - coś się poluzowało i dojechał równo z nami. Najgorsze jednak było to, że powiedział mi, że po meczu podjedzie niby pod główne wejście, ale w ogóle to się zdzwonimy. Przynajmniej tyle zrozumiałam, kiedy mówił do mnie po włosku...
Sam mecz był raczej nudny. Juventus i tak wiedział, że wygra, więc prawie wcale nie grał, za to Palermo bardzo się starało i nawet miało kilka sytuacji, ale niestety zawsze któremuś zawodnikowi podwinęła się noga i tyle było z bramek. Finalnie Juventus wygrał 1:0, a największą atrakcja była ucieczka z trybun w drugiej połowie, gdy zaczęło potwornie lać. Prawie wszyscy chowali się w przejściach, tylko strefa kibiców Palermo dzielnie wspierała swoich do końca. Mimo, że mecz był słaby, atmosfera była doskonała!
Będzie faul, mówię Wam! |
Po ostatnim gwizdku skontaktowałam się z kierowcą, ale usłyszałam tylko "ronda" (choć rondo po włosku chyba brzmi trochę inaczej), więc z duszą na ramieniu doszłam z grupą do miejsca, które wydawało mi się najbardziej prawdopodobnym punktem spotkania. Okazało się, że kobieca intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodła!
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę. Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz