Życie jest jak Barcelona - najlepsze rzeczy są za darmo.

Leniwy spacer to zawsze dobry pomysł. Lubię wolno przechadzać się po dużych miastach i obserwować ludzi, którzy zwykle gdzieś pędzą. Choć w Barcelonie odniosłam wrażenie, że najbardziej spieszą się... Turyści. Kupują w Internecie bilety, żeby zaoszczędzić czas na staniu w kolejkach, a potem biegają od punktu A do punktu B, żeby zdążyć. Niefajne to, męczące i bardzo nie po hiszpańsku. Moje kilka katalońskich dni, spędziłam z mottem "co pokaże mi Barcelona", ale wiecie, tak trochę sama z siebie.

 

Gdy zwiedzałam w piątek Palau de la Musica Catalana, poznałam chłopaka z Argentyny, który od miesiąca podróżował po Hiszpanii. W Barcelonie był już prawie tydzień i wciąż na każdy dzień miał skrupulatnie wypunktowane zabytki do zaliczenia. Rozmawialiśmy tylko kilka minut, bo strasznie spieszył się do  Muzeum Picassa i był niesamowicie zdziwiony, że jak to - jest godzina trzynasta, więc to ledwo połowa dnia, a ja idę zjeść ze znajomymi lunch i nie mam już planów na popołudnie. Pytał mnie, czy nie szkoda mi tak tracić czasu w Barcelonie, skoro tyle bym mogła zobaczyć!


No nie. W końcu byłam tego dnia w Sagradzie Familii, zobaczyłam Pałac Muzyki Katalońskiej, więc zabytków miałam już dość. Przyszedł czas na długi lunch, spotkanie z koleżankami z Walencji, a potem postanowiłyśmy z Domi jechać na zakupy. Na spokojnie i bez pośpiechu. A wieczorem znów spotkałyśmy się z ekipą, żeby zjeść wspólnie dłuuuugą i zupełnie niespieszną kolację.


W sobotę pojechałam do Parku Guell, a potem chciałam jechać do pawilonów Gaudiego. W jednej chwili wszystko się zmieniło i zamiast kontynuować dzień z Gaudim na obrzeżach miasta, wylądowałam na spacerze w Barri Gotic i na plaży. Jak tak teraz myślę, to w sumie całkiem dużo zobaczyłam, jak na to moje włóczenie się. Ale to pewnie dlatego, że - jak to mawia Babcia Ewa - stawiam strasznie wielkie kroki i nie można za mną nadążyć. W moim odczuciu wciąż chodzę sobie jednak leniwie i powoli ;)


Do czego zmierzam - byłam w kilku biletowanych miejscach w Barcelonie, ale większość czasu spędziłam korzystając z tego, co Barcelona oferuje za darmo. Choć duże, miasto jest bardzo wdzięczne do spacerowania, co z całego serca Wam polecam! Od czego zacząć? Obojętne. Po prostu wyjdź z hostelu, hotelu czy od hosta i idź przed siebie, a w którymś momencie z pewnością trafisz do jednego z tych miejsc.

 

Poranny spacer na Montjuïc i fontanny na Plaça d'Espanya


Niedzielny poranek był moim ostatnim w Barcelonie. Po czterech intensywnych dniach (i nocach, wiadomo), wygrałam poranną walkę ze sobą i wyszłam z mieszkania o 9 rano. Ulice były puste, całe miasto smacznie sobie spało. Szłam sobie powoli, wybierając zawsze tę stronę ulicy, po której świeciło już ciepłe i przyjemne słońce. Jakoś nie miałam ochoty wsiadać do autobusu, tym bardziej do metra. Do Placa d'Espania szłam może 20 minut. A może dłużej? W pewnym momencie doszłam do jednej z główniejszych ulic, którą właśnie przebiegał Bieg św. Antoniego (taka miejska pętla 10km z okazji święta). Zatrzymałam się na chwilę, żeby w odpowiednim momencie przeskoczyć na drugą stronę, nie blokując nikomu drogi, a potem ładnych kilka minut szłam wzdłuż trasy, obserwując mieszkańców świętujących w ten osobliwy sposób.

Montjuïc i słynne fontanny to piękne miejsce. Co prawda wody w fontannach nie było, a sobotni wieczorny pokaz się nie odbył, ale wszyscy mówią, że to piękne show i koniecznie trzeba je zobaczyć (także dowiedzcie się, czy przypadkiem nie ma jakiegoś remontu, albo czyszczenia...). Muzeum na wzgórzu to taki pocztówkowy klasyk, ale widok z góry jest super. Szczególnie w niedzielny poranek, gdy świeci słońce, a wszyscy turyści śpią!


Katedra w Barcelonie i słynne... Gąski

Kto spodziewałby się spotkać gęsi za wrotami wielkiej katedry? O tytułowej bohaterce słynnej powieści Ildefonso Falcones słyszałam wiele, starałam się jednak wiele nie spodziewać. Kilka razy przechodziłam koło niej, ale weszłam dopiero w niedzielę, na wieczorną mszę. Zaczęłam od dziedzińca, żeby zobaczyć osławione gąski, które biegają sobie swawolnie po sakralnym terenie. Ponieważ to wciąż był okres świąteczny, trafiłam też na bożonarodzeniową szopkę. A potem wróciłam do kościoła, bo zbliżała się 18. 

Jeśli chcecie wejść tu za darmo, musicie to zrobić w odpowiednich godzinach. Rozpiskę znajdziecie tutaj.

 

Arc de Triomph w drodze do Parc de la Ciutadella

Zdjęcie w tym miejscu to klasyka gatunku. Tutaj zresztą zrobiłam swoją absolutnie pierwszą fotografię, gdy byłam w Barcelonie po raz pierwszy (czyli ponad 6 lat temu ;) ). Tędy dobrze jest pospacerować, posłuchać ulicznych grajków, czy nacieszyć oczy wielkimi bańkami mydlanymi


To nie jest najpiękniejszy park w jakim byłam, ale zdecydowanie na tyle przyjemny, żeby zjeść tu podwieczorek na trawie :) Sporo tu zaczytanych mieszkańców, uśmiechniętych i rozbieganych dzieci, choć rozbiegani są i dorośli. Dla osób poszukujących romantyzmu polecam staw (trochę na wzór madryckiego parku El Retiro), w którym można popływać łódeczkami i kolejny klasyk gatunku, czyli fontanna.

 

Plaża, plaża, plaża...

Czy tutaj trzeba coś pisać? W niedzielne popołudnie było tu nadzwyczaj tłumnie, ale wciąż pięknie. Ludzie biegali, rodziny spacerowały, grupka przyjaciół grała sobie w siatkówkę... Rajski obrazek, za którym bardzo tęsknię. Uwielbiam to, że mieszkam w górach, ale idealnym rozwiązaniem jest dla mnie miasto z piękną plażą i górami w niedalekiej odległości. Hiszpańskie wybrzeże zatem dobrze rokuje :)



Port z panem Kolumbem

Walencja nie ma atrakcyjnego portu,  za to ten w Barcelonie jest ciekawym miejscem. Duża to przystań, wiele cumuje tu jachtów, ale oprócz tego, warto wybrać się tu na spacer też z innych powodów. Ciekawa architektura zaprowadzi nas do centrum handlowego na wodze (a jak wiecie, zakupy w Hiszpanii to bardzo dobry pomysł), a także do miejskiego oceanarium. Nad całym terenem góruje Krzysztof Kolumb, który stoi na końcu la Rambli i wypatruje kolejnych nadpływających jachtów.

 

La Boqueria i inne, mniejsze targi

Uwielbiam hiszpańskie mercados! Piękne owoce morza, kolorowe owoce, przepyszne słodycze i doskonałe tapas. Lubię zapachy, które unoszą się w tych miejscach, lubię gwar, który tam panuje. Choć widok truskawek, które w styczniu wyglądają jak malowane, nie jest zbytnio zachęcający, zawsze można zatrzymać się przy stoiskach mięsnych (czy jest piękniejszy widok dla mięsożercy, niż wielka, pachnąca noga jamón serrano?), albo z serami. Ceny na targowiskach są wyższe niż w supermarketach (la Boqueria jest niestety bardzo droga), ale mocno odczuwa się to w smaku produktów. Wolę na targu kupić kilka plasterków jamón, niż za tę samą cenę całe opakowanie w Mercadonie. Chodzenie po targowiskach jest super!



Bo wiecie, leniwie, to wcale nie znaczy nudno!

 ---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz