Górna Austria? Nikt tam nie jeździ. Ty też nie powinieneś.

Do Austrii z Polski jest blisko. No dobra, może z Gdańska niekoniecznie, ale z południa Polski to przecież  rzut beretem. Gdy więc w Polsce zima przypomina wiosnę, zapaleni narciarze pakują swoje narty, buty oraz snowboardy i ruszają na zachód Europy szukać śniegu, by (zwykle) przez tydzień oddać się frajdzie szusowania po doskonałych stokach. Austria, Francja i Włochy cieszą się największą popularnością, a kurorty takie jak Zell am See - Kaprun, Chamonix, Solden czy Livigno są znane (chociażby ze słyszenia) każdemu miłośnikowi białego szaleństwa. Do Austrii jest jednak najbliżej, a naj-najbliżej właśnie do tej Górnej, więc śmiało można się tam wybrać na  trzy, cztery dni. Tylko... Czy jest po co?

 

Górna Austria. Czy ktoś z Was słyszał kiedyś w ogóle o tym regionie? No właśnie, ja też nie. Choć graniczy z Czechami i Niemcami, zwykle po prostu mija się ją w drodze do miejsc popularnych. I słusznie, bo kto to widział zatrzymywać się i marnować czas w nikomu nieznanej krainie? Jeśli więc grzecznie omijacie Górną Austrię szerokim łukiem, lub przecinacie go ekspresowo i jedziecie dalej do znanych miast i kurortów, niech tak zostanie. I niech Wam przypadkiem nie wpadnie do głowy, żeby się tam zatrzymać. A już na pewno nie na narty. Dlaczego?

Bo do Górnej Austrii nikt nie jeździ na narty

Ani turyści, ani narciarze. Nie ma tam Polaków, Włochów ani Czechów, ze świecą szukać można jedynie Niemców. Jeśli już uda się spotkać kogoś na stoku (bo o kolejce do wyciągu nawet nie ma mowy) to i tak na 99,9% będzie to Austriak zamieszkujący Górną Austrię lub jej bliskie okolice. Ale to tylko w czasie weekendu i to przy pięknej pogodzie. W tygodniu trasy narciarskie świecą pustkami, nie ma dzieciaków, na które trzeba uważać, szkółki narciarskie nie plątają się pod nartami, więc taka jazda jest w ogóle bez sensu. Dobrze, że byłyśmy w szóstkę, to mogłyśmy sobie nawzajem zajeżdżać drogę. No i dobrze, że mogłyśmy pojeździć w sobotę i niedzielę - zobaczyłyśmy innych narciarzy, a nawet dziecięcą szkółkę!

Z prawej pusto, z lewej pusto, za mną pusto, przede mną Gadulcowa kamerka :D

 

W Górnej Austrii nie można wkurzać się na snowboardzistów

Nie jest to jakiś przepis, czy obowiązujące w Austrii prawo - tam po prostu prawie ich nie ma. Nie siadają na środku trasy, nie niszczą wygładzonych ratrakiem zjazdów, ani szaleńczo nie jeżdżą po stokach na krechę, rozwalając się o co drugiego narciarza. Całe szczęście, że była z nami Oliwia, która - jak Pan Bóg przykazał - jeździła porządnie po całej szerokości trasy i przynajmniej od czasu do czasu zsunęła trochę śniegu w - nazwijmy to - muldę.

Jak pokazać snowboardzistów, kiedy stoki są puste?

W Górnej Austrii jest problem ze śniegiem

Co się będę rozpisywać - niecałe 1500 metrów nad poziomem morza to dużo nie jest, w Górnej Austrii nie ma więc raczej gwarancji naturalnego śniegu przez całą zimę (to już na Pilsku jest wyżej!). No dobra, jeździłyśmy i na 2100 m n.p.m., armatki wszędzie prężnie pracowały, trasy były idealnie przygotowane, ale co to za frajda jeździć po naśnieżonych i gładkich jak stół stokach, kiedy szczyty nie są perfekcyjnie białe, tylko widok jest taki, jaki na zdjęciu? No proszę Was.


Co więcej, częstym zjawiskiem są nisko osiadające chmury, albo gęste mgły. Wtedy nie widać nawet tych nieośnieżonych szczytów! No, ale co tam, jazda po omacku to niezły wyczyn, a Ewa twierdzi, że "i bez wizji się fajnie jeździło".

Będą Cię zachęcać, żebyś marnował czas na rakietach śnieżnych

Wziąłeś urlop na narty, chcesz się wyjeździć za cały sezon, a tu ktoś wpada na pomysł, żeby iść na spacer. Serio? I to jeszcze nie po jakimś ciekawym, rozrywkowym miasteczku typu Hallstatt, tylko musisz wyjechać z narciarzami kolejką i startować z górnej stacji np. na Krippenstein. Patrzysz na te piękne trasy, a jakiś koleś każe Ci ubrać rakiety śnieżne, a potem wspinać POZA TRASAMI ZJAZDOWYMI aż do punktu widokowego. Słońce świeci, widoki rozpraszają, więc tylko wypadałoby robić zdjęcia.

Przy okazji wywalasz się w tych rakietach, bo to wcale takie proste nie jest, zjeżdżasz na tyłku, a to się może różnie skończyć. Jak będziesz narzekać na te piękne widoki, to za karę możesz złamać kostkę...


Narty w Austrii i... Szpital. Wizytę zapamiętasz na dobre!

Nie ściemniam z tą złamaną kostką - tak się skończyło dla Uli rakietowe szaleństwo na Krippenstein. A wieczorem miało być tak pięknie... Kolacja, wellness, same bajery, a tu Ula musiała jechać do szpitala. A w szpitalu wcale nie było tak, jak to w szpitalach bywa, bo austriacka służba zdrowia działa wzorowo. Pan lekarz, nie dość, że postawił słuszną diagnozę, to jeszcze był miły, (ponoć) zabójczo przystojny i ogarnął temat w mgnieniu oka. Ula wróciła do nas do hotelu nadzwyczaj szybko, zjadła z nami kolację i jeszcze spędziłyśmy wspólny miły wieczór przed kominkiem. A jeśli już o kolacji mowa...


W Górnej Austrii uważaj na jedzenie!

Käsespätzle, Germknödel, Almdudler, mówi Ci to coś? Ja też bałam się tych wszystkich nazw i tego, co za nimi stoi. Nie było mi też wcale łatwo spróbować żeberek, choć szef kuchni przygotował je specjalnie dla nas... Bo wiecie, ja to średnio za żeberkami przepadam, ale te były po prostu obłędnie pyszne. Käsespätzli zjadłam bez problemu całą patelnię, choć z trzyczęściowym drugim daniem w niedzielę, składającym się z przeróżnych mięs miałam już problem. Może dlatego, że na sobotnią kolację jadłam niesamowity stek? Do wyboru była też wtedy morka, którą przesympatyczny pan kelner - spod samiuśkich słowackich Wysokich Tater heeeej - zaserwował Kindze, która podejrzewała, że jest to luksusowa kura (ale nie, morka to nie jest luksusowa kura :D).  Także radzę uważać, bo jedzenie w Górnej Austrii jest tak pyszne i serwowane w takich ilościach, że ciężko później jeździ się na nartach. A, no i z niektórych górskich potoków - według legendy z Gosau - zamiast wody leci wódka. Niebieska.

W prawym górnym rogu pan kelner serwuje morkę! Moment doskonale uchwyciła Ewa :)

Górna Austria? Wszystko jasne!

Przynajmniej teraz :) Poważnie, do niedawna nie miałam pojęcia, że istnieje taki region i że można tak wspaniale spędzić tam czas! Na zaproszenie austria.info pojechałam pod koniec stycznia z Kingą, Oliwią, Ewą i Kasią właśnie do Górnej Austrii, gdzie przez cztery dni jeździłyśmy na nartach (po zupełnie pustych stokach!), chodziłyśmy na rakietach śnieżnych, podziwiając niesamowite widoki i jadłyśmy przepyszne jedzenie, tocząc się później jak śnieżne kule.  A wieczory spędzałyśmy albo w saunie, albo przed kominkiem :) Ależ było fantastycznie!

Wymarzona ekipa! Od lewej: Oliwia, Kinga, Ewa i ja :) Fociła znów kamerka Kingi!

Byłam mocno zaskoczona, że w środku sezonu trasy w Górnej Austrii świeciły pustkami i wciąż dziwi mnie, że ten region jest tak mało znany. Gdyby faktycznie były kiepskie warunki na stokach, albo mało śniegu (przy tej wiosennej pogodzie nie było o to trudno), to mogłabym zrozumieć, ale tak? W weekend pojawiło się na stokach trochę ludzi, ale to wciąż była garstka, nieporównywalna do dzikich tłumów, które czyhają w znanych austriackich kurortach. W niedzielę, gdy słońce zaszło za chmury, a te spadły nad wyraz nisko, znów zjeżdżałyśmy same - wszyscy narciarze chowali się w schroniskach i knajpkach przy wyciągach.

Spodziewaliście się przewrotnego tytułu? Ależ to sama prawda! Puste stoki świadczą dokładnie o tym, że do Górnej Austrii turystom i narciarzom nie jest zbytnio po drodze. Mam więc nadzieję, że nikt z Was nie skusi się na narty w tym miejscu, a ja w przyszłym roku zgarnę znajomych i znów będę mogła szusować po pustych i pięknie przygotowanych trasach ciesząc się tymi niesamowitymi austriackimi widokami :)


Pomysł na formę wpisu wpadł mi głowy po przeczytaniu pewnego razu artykułu Wędrownych Motyli.
---

Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz