Jak poznawać nowych ludzi? Wpadnij pod samochód, najlepiej na Tibidabo.

Było piękne sobotnie południe, kiedy przejechałam z Parku Güell pod Tibidabo. Planowałam wyjechać na sam szczyt, bo Tibidabo to ponoć najpiękniejszy punkt widokowy nad całą Barceloną. Czas specjalnie mnie nie gonił, jedyne co miałam zaplanowane jeszcze na ten dzień, to udać się później do Pawilonów Güell. To miała być przykładowa sobota polskiego turysty w Barcelonie.

Czytaj dalej

Stan upojenia hiszpańską rzeczywistością.

Miałam 19 lat. W mej głowie jawiła się tylko jako kraj pełen słońca, flamenco i samych przystojniaków. No i corridy. Mimo to, Hiszpania od zawsze była moją platoniczną miłością. A Barcelona? Kiedyś wszyscy zachwycali się tym miastem, więc swego czasu i dla mnie było ono wizytówką Hiszpanii. A potem w Hiszpanii zamieszkałam i miłość przestała być platoniczna. Choć sama Barcelona szybko spadła z piedestału, stan upojenia hiszpańską rzeczywistością odnajduję jednak nawet tam. To nieprawda, że Barcelona to nie Hiszpania.


Zaczęło się bardzo niepozornie: Hiszpania była po prostu jednym z moich wakacyjnych marzeń. "Zobaczyć Barcelonę, to by było coś!" - myślałam w liceum. Miałam obraz magicznego miejsca, w którym jak w pigułce, zamknięta jest cała esencja Hiszpanii. Los był łaskawy i uśmiechnął się do mnie bardzo szybko - po maturze pojechałam ją odwiedzić... Na kilka godzin. Zobaczyłam Kolumba na kolumnie, port, przebiegłam gdzieś po kilku uliczkach i na koniec zrobiłam z samochodu zdjęcie Montjuic. Tyle mnie w Barcelonie widziano. Zachłysnęłam się nią wtedy totalnie, byłam do reszty oszołomiona tym, co zobaczyłam. Nie widziałam wiele, rozumiałam jeszcze mniej. Ale to niczemu nie przeszkadzało. Zresztą cała ta dwudziestodniowa wyprawa przez hiszpańskie Pireneje minęła fantastycznie. Była nie tylko pierwszą  moją wizytą w Hiszpanii, ale i pierwszym tak długim niezorganizowanym wyjazdem bez rodziców, tylko ze znajomymi. Padło akurat na wymarzoną Hiszpanię. Wtedy jeszcze ni w ząb nie rozumiałam języka, nie wiedziałam co, gdzie i jak, ale i tak czułam się tam dobrze. Góry, parki narodowe, małe miasteczka i większe miasta - wszystko to sprawiło, że fascynacja tylko się spotęgowała. Było mi tam dobrze. Tak po prostu.

Zakochałam się ze wzajemnością


Gdy składałam papiery na Erasmusa, wybór był oczywistą oczywistością. O wspaniałości Walencji nie miałam jeszcze bladego pojęcia, ale tak widocznie miało być, że akurat tam zamieszkałam na cały rok. To miejsce sprawiło, że Hiszpanię pokochałam całym sercem. Najpierw zachłysnęłam się totalnie tamtejszą rzeczywistością, mimo, że - jak na Erasmusa - prowadziłam tam bardzo normalne życie, tak całkiem na serio. Im dłużej to serio życie trwało, tym bardziej upojenie przeradzało się w stałe uczucie, które trwa aż do dziś. Pewnego pięknego dnia z Walencji wyjechałam, a do Hiszpanii wróciłam dopiero po roku.

Tydzień w pracy na Costa de la Luz był bardzo wyczerpujący. Każdego dnia wstawałam jednak z wielkim uśmiechem, bo idąc przez hotelową recepcję zawsze mogłam liczyć na radosne "Hola!" i życzenia miłego dnia. Kierowcy w autobusach, taksówkarze, panie w sklepach - wszyscy sprawiali wrażenie, jakby za wszelką cenę chcieli przypomnieć mi, jak dobrze się tutaj żyje.

Hiszpańska miłość przetrwała, objawy zakochania nie ustępują!


Pojechałam więc do Hiszpanii znów. To był najwyższy czas, żeby w końcu zobaczyć Barcelonę naprawdę, poczuć jej klimat, wsłuchać się w rytm miasta. Miasto samo w sobie trochę jednak mnie rozczarowało, ale mimo to, doświadczyłam tam wszystkiego co najlepsze w Hiszpanii. A z tą nie widziałyśmy się cztery miesiące, więc stęsknione rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Przez te kilka dni chodziłam na hiszpańskim haju, ciesząc się każdą chwilą, każdym miejscem i każdym ludzkim uśmiechem.

Na haju? No tak. Uśmiech na miarę szczękościsku, wywoływany nawet przez najdrobniejszą rzecz, to normalka. Do tego dochodzą małe zaskoczenia, które w tych pozytywnych wibracjach urastają to rangi gigantów. Zastrzyk endorfin pokonuje strach, więc ze strefy komfortu wyskakuję żwawo niczym filip z konopi. A wiecie jak to jest: strefa komfortu to nudy, magia dzieje się tuż poza :)



Hiszpania mnie urzeka. Dlaczego tam tak łatwo upić się szczęściem?


Ludzie są niesamowici. Idę ulicą i tak po prostu uśmiecha się do mnie przechodzący z psem starszy pan. Pani myjąca chodnik (no tak, niektórzy myją chodnik mopem) uśmiecha się szeroko i woła, żeby uważać, bo można się łatwo poślizgnąć. W kolejce do kasy przepuszcza mnie inna Pani, która widzi, że mam tylko kilka produktów, a ona pół koszyka. A gdy otwiera się nowa kasa, nikt nie leci na złamanie karku, żeby być pierwszym i wepchnąć się przed kogoś- idą Ci, którzy mają mało, albo po prostu podeszli właśnie do kas. Nikt nie boi się zagadać do drugiego człowieka, rozmowy z przypadkowymi ludźmi są na porządku dziennym. Krótkie "miłego dnia", albo "Hola guapa", czy zwykły uśmiech sprawiają, że człowiek chodzi uśmiechnięty i radosny przez cały dzień. A gdy 3 dzień z rzędu wchodzę do tego samego tapas baru naprzeciwko mieszkania, pan już dobrze wie, że przyszłam napić się bonbón'a. Choć ciężko nawiązać tu szybko głęboką przyjaźń (Hiszpanie wbrew pozorom są dość zamknięci), gdy już się "wkupisz", możesz mieć pewność, że to przyjaźń aż po grób.

Życie płynie wolniej. Widać to nawet w dużych miastach. Ludzie mają czas dla siebie nawzajem i nawet jak się spieszą, to jakoś tak... Wolniej.

Rzeczywistość jest pełna optymizmu. Może być kryzys, może być kiepsko, ale najważniejsze jest, żeby znaleźć pozytywne strony kiepskiej sytuacji. No pasa nada i żyje się łatwiej.

Zawsze świeci słońce. A nawet jak nie świeci, to w sercach i tak świeci. Narzekanie, malkontenctwo i wieczne niezadowolenie? Nie ma mowy, w Hiszpanii można szukać tego jedynie ze świecą. 

Jedzenie zwala z nóg! Jamon serrano, boquerones czy tortilla de patatas to tylko niektóre tapas - przysmaki,  na których już sam widok szeroko się uśmiecham. Do tego dochodzą zachwycające owoce morza i kalmary, które kosztują mniej, niż w Polsce drób. Wszystko oczywiście w towarzystwie pysznego wina, sangrii, tinto de verano lub zimnego piwa.

Tapas bary zawsze zaskakują. Zamawiasz piwo i lada moment na stoliku pojawiają się do niego oliwki. W niektórych miejscach dostaniesz patats bravas, albo nawet całą kolację. Im więcej osób zamawia, tym więcej przekąsek dostaniecie. Gdy przy jednym stoliku towarzystwo zaczyna śpiewać, za chwilę śpiewa już cały bar. Możesz przyjść tu na kawę, piwo, czy tapas, poczytać gazetę, albo porozmawiać - kompan do rozmowy znajdzie się zawsze.
 

Hiszpania jest niesamowita, ale każdy ma swoje miejsce na świecie. To jedno, wyjątkowe miejsce, w którym czuje się dobrze. Miejsce, w którym problemy wydają się jakby mniejsze, a rzeczywistość trochę jaśniejsza. Miejsce, do którego chce się ciągle wracać. Nieważne, gdzie ono jest, nieważne, ile spędziłeś tam czasu. Ważne, żebyś dał sobie czas i potrafił je odnaleźć, a miłość przyjdzie z czasem.

Ja już swoje znalazłam. A Ty?
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!
Czytaj dalej

Zakupy za granicą - oszczędność, czy wymysł dla bogatych?

Dla jednych chodzenie na zakupy to męczarnia, dla innych ulubiony sposób spędzania wolnego czasu. Ja najbardziej lubię robić je przy okazji. Spaceru? Nie. Spotkania z przyjaciółką? Nie, przy okazji wyjazdów za granicę. Okazyjne ceny, dobra jakość i różnorodność na sklepowych półkach czy bazarowych straganach, sprawiają, że chętnie rezygnuję z polskich sklepów i na zakupy wybieram się za granicę.  To się po prostu opłaca.

Zdjęcie w kryształowej szpilce? Tak, szczyt obciachu, nie mogłam sobie odmówić :D

 

Praktyczne zakupy to najlepsza pamiątka

Gdziekolwiek jadę, lubię kupić na miejscu coś, co po powrocie będzie przypominało mi o danym miejscu. O ile magnesy na lodówkę wywołują na mej twarzy uśmiech przy każdym posiłku jedzonym w domowej kuchni, to jednak ograniczają przywoływanie wspomnień tylko do niej. Zdjęcia wiszą na ścianach, lub są pochowane w komputerowych folderach, pamiątki leżą na półkach. Ale wiecie co? Można przecież kawałki podróży nosić zawsze ze sobą. Albo nawet na sobie.

Zrobiłam sobie kiedyś zdjęcie, bo zauważyłam, że każda część mojej garderoby była przywieziona właśnie jako pamiątka. Za każdym razem, gdy spoglądam na zegarek, przypomina mi się Dubaj, gdy wkładam jesienny płaszcz - myślę o Hiszpanii, a skórzany plecak (który wciąż "pachnie wielbłądem") zawsze będzie przypominał mi ogrom barwnych przygód z Maroko i beznadziejnie zakończone negocjacje Johannesa w Marrakeszu. A gdy jadę w zimie miejskim autobusem, siedząc owinięta szalikiem z Omanu, zamiast płakać nad szarugą i pluchą, uśmiecham się na wspomnienie pływania z delfinami. Otaczanie się przedmiotami, które nas pozytywnie nastrajają jest super, więc czemu nie połączyć praktycznego z pożytecznym?

 

Zakupy? Wybierz się na targ

Wiadomo, że najlepsze owoce, warzywa i lokalne przysmaki można kupić na targu. Ale są na świecie miejsca, gdzie nie przychodzi się tylko po spożywcze delikatesy. Na targach i bazarach zachwycają przecież małe rękodzieła, lampki, świeczniki, czy biżuteria. Produkty wyjątkowe, bo tworzone w prawdziwie "limitowanej edycji". W Chefchauen kupiłam na przykład ręcznie szytą, małą, skórzaną torebeczkę, która urzekła mnie tym, jak precyzyjnie została zrobiona. Producent? Dwóch marokańskich braci i ich małe stoisko w bocznej uliczce.

Mimo zapachu, kolorów i odgłosów, którymi raczą nas targowiska na całym świecie, w moim osobistym rankingu targów, wygrywają te w Turcji. Powód? Pragmatyczny. Nie samym rękodziełem człowiek się ubiera. Nie od dziś wiadomo, że Turcja to kraj najoryginalniejszych podróbek (słyszałam, że biją na głowę te chińskie), które często jakością wygrywają nawet z oryginalnymi metkami. Choć torebki od "Michaela Kors'a" zawsze wyglądają tam niemożliwie tandetnie, można też kupić ubrania bez podrobionych metek, ale za to bardzo porządnie zrobione. Jeansy czy skórzane kurtki bywają naprawdę dobrej jakości. Sama kupiłam w Turcji jedne spodnie i noszą się fantastycznie! Nie mają żadnej "firmy", bo nie chodziło mi o kupienie dla szpanu metki, tylko spodni na tyle dobrej jakości, żeby nie rozwaliły się się po kilku praniach. Jak chcę prawdziwy oryginał, to jadę do outletu.

Nowe marki i rzeczy inne niż w Polsce

Myślisz, że nigdy nie będzie Cię stać na markową sukienkę czy torebkę od włoskiego projektanta? No cóż, ja byłam tego pewna. Zresztą nawet gdyby było mnie stać, szkoda było by mi wydawać TAKICH pieniędzy. Pewność trwała aż do ubiegłego sierpnia, gdy pierwszy raz wylądowałam w dizajnerskim outlecie. Ok, było to w trakcie finalnych wyprzedaży, więc ceny osiągnęły stan absolutnego minimum, jednak to absolutne minimum zdarza się przecież dwa razy do roku! I nagle okazuje się, że oryginalną, markową i naprawdę porządną torebkę można kupić w cenie bardzo sieciówkowej.

Nawet nie chodzi mi o super fajowe firmy, ale o to, żeby kupić coś, czego raczej nie zobaczę na co drugiej dziewczynie idącej ulicą. Taka sytuacja: spodobał mi się w listopadzie jeden szalik, właściwie szal - duży, gruby i bardzo ciepły. Kupiłam go dość szybko i bardzo często w nim chodzę. Problem w tym, że nie tylko mnie się tak spodobał. Swego czasu codziennie spotykałam przynajmniej jedną dziewczynę w tym samym szalu. Już przy pierwszym spotkaniu przypomniałam sobie, dlaczego wolę kupować ubrania za granicą, nawet w tzw. sieciówkach. Bo niby sieciówki, niby to samo, ale asortyment jednak inny. Hiszpańska marka na Z to nie sklepy, a wielkie salony: jasne, że w asortymencie znajdują się produkty wysyłane też na rynek polski, ale dużo więcej jest takich, które kupić można tylko w Hiszpanii. To samo dotyczy całej reszty popularnych sklepów. Chociaż i tak najbardziej lubię te, których u nas w ogóle nie ma. Wybitnie upodobałam sobie na przykład Blanco czy Desigual, choć ten ostatni w Polsce się już pojawił (ale ceny wciąż wolę hiszpańskie). Świetną opcją są też second handy. Jak już w końcu wybiorę się do Pragi, nie omieszkam zajrzeć m.in. do Fifty - fifty.

Moja pierwsza wizyta w Victoria's Secret. Miałam wejść tylko popatrzeć...

Mam na swoim koncie kilka perełek, najczęściej jednak wspominam wizytę w arabskim Victoria's Secret. Długo myślałam, że ich bielizna nie różni się niczym od innych marek, a kobieca chęć posiadania tego biustonosza została wykreowana tylko i wyłącznie przez barwne pokazy i świetny PR. Do sklepu w Dubaju weszłam z ciekawości (chłopaki rzecz jasna razem ze mną, byli wybitnie ciekawi "o co tyle zachodu"), ale w momencie dopadła mnie ekspedientka i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zostałam błyskawicznie zmierzona i zaprowadzona do półki z odpowiednim rozmiarami. W ramach zwiedzania (a jakże!) poszłam do przymierzalni i gdy już miałam wychodzić, trafiłam na biustonosz, który zdawał się być szyty mi na miarę. Cena mile mnie zaskoczyła (połowa tego, co płaci się w Polsce w Triumphie), więc długo się nie zastanawiałam. Nosi się wyśmienicie, jakościowo jest zaskakująco dobry. Teraz już wiem, o co tyle zachodu ;)

Zakupy za granicą tylko dla bogatych? Wręcz przeciwnie!

Nie trzeba wybierać outletu, żeby  zrobić zakupy w dobrej cenie. Co powiecie na największe na świecie centrum handlowe w Dubaju? Coroczny styczniowy festiwal zakupów to faktycznie czas niesamowitych obniżek. Patrząc na tamtejsze ceny jedzenia, czy różnych atrakcji, spodziewałam się, że obniżone ceny i tak będą tylko dla bogaczy. Wielką niespodzianką było dla mnie to, co zastałam na miejscu. Ceny ubrań czy zegarków były  naprawdę korzystne! Na szczęście podróżowałam z 3 chłopakami, więc zakupy zrobiłam stosunkowo skromne, choć i tak przypadła mi łatka zakupoholiczki ("To ja może wykupię sobie duży bagaż, tak na wszelki wypadek, gdybym zrobiła jakieś zakupy... -Jaki duży bagaż, zwariowałaś? Przecież nie jedziemy tam na zakupy, co Ty, chcesz po sklepach chodzić?! - No a nie...? - Nie.") .

Możecie mówić, że sieciówki to sieciówki i jedno tam dziadostwo, ale ja się z tym absolutnie nie zgodzę. Kupiłam w Walencji sweter (wełna + alpaka + akryl), chodzę w nim już trzecią zimę (tak, ubieram pod kurtki, płaszcze, generalnie sporo go noszę, bo jest bardzo ciepły i pasuje "do wszystkiego") i zupełnie nic się z nim nie dzieje. Zero mechacenia się, naciągania czy innych oznak "znoszenia". Najlepsze jest to, że kupiłam go w listopadzie (więc o obniżkach w ZARZE nie było mowy), płacąc... 12 euro. Do tej hiszpańskiej sieciówki, uważanej w Polsce za "lepszą" (choć o wyższej półce nie ma mowy - co najwyżej o znacznie zawyżonych cenach), w naszym kraju nawet nie wchodzę. Co innego w Hiszpanii - nie dość, że wybór jest większy, to ceny... Śmiesznie niskie. Przecenione sukienki to wydatek kilku euro, zimowe płaszcze - kilkudziesięciu. U nas na próżno szukać obniżek -90%. Poważnie, na tle innych, polskie wyprzedaże wypadają wybitnie blado. Nawet, gdy doliczy się koszty podróży i dwudniowego pobytu, zakupy się opłacają.

Wnioski nasuwają się same...

Choć z pozoru wyjazd na zakupy za granicę wydaje się brzmieć absurdalnie i może powodować reakcje typu "w głowie się jej poprzewracało", okazuje się, że niesie za sobą mnóstwo korzyści! Mimo kosztów podróży, jadąc na większe zakupy zwyczajnie się to opłaca. A pomijając nawet dużo niższe ceny w czasie wyprzedaży, czy oryginalne i ciekawe nabytki, to przede wszystkim kolejny świetny powód, żeby styczniowy czy lipcowy weekend - zamiast na imprezie - spędzić w jakimś ciekawym i nowym miejscu. Przecież zakupy to może być tylko pretekst, żeby znowu gdzieś pojechać ;)

---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!

---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!
- See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2015/11/7-rzeczy-o-erasmusie-ktorych-nie.html#sthash.oHbinMkj.dpuf
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!
- See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2015/11/7-rzeczy-o-erasmusie-ktorych-nie.html#sthash.oHbinMkj.dpuf
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!
- See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2015/11/7-rzeczy-o-erasmusie-ktorych-nie.html#sthash.oHbinMkj.dpuf

Czytaj dalej

Nowy, niepoważny blog na całkiem nowy rok.

Udało się! Po kilku miesiącach przymiarek, przeglądania szablonów i innych pięknych blogów dostałam kopa do działania i w ekspresowym tempie postanowiłam w końcu zrobić sobie ładną stronę. Po długich i ciężkich bojach stoczonych z html'em i sobą samą, mogę w końcu napisać: Witajcie w Nowym Roku, na moim nowym blogu! :)

 

Czytaj dalej