Wyspa Qeshm
Wyspa Qeshm była jednym z żelaznych punktów na mapie naszej wizyty w Iranie. Choć podróżowałyśmy z bardzo elastycznym planem, od początku było wiadome, że wyspy na południu kraju to absolutny "must see". Jak już wiecie, dojazd na Qeshm do łatwych nie należał, ale przygoda, która rozpoczęła się na promie, trwała aż do dnia kolejnego.
Gdy burza piaskowa zmienia wszystkie plany
Iran w listopadzie wydawał się dobrym pomysłem. Temperatura daleka miała być od polskiej, szczególnie na południu kraju. Na wyspach Qeshm i Hormoz to w ogóle były prognozy istnego lata. Ale tak, jak można mieć pecha ze świętami narodowymi, tak można trafić na ten jeden tydzień, kiedy na południu Iranu będzie zimno, a burza piaskowa uziemi Cię w mieszkaniu.
Etykiety:
Bandar Abbas
,
Iran
,
ludzie
,
plaża
,
prom
,
Qeshm
,
zwiedzanie
Shiraz pełne blasku!
Różowy meczet. Mauzoleum Shah Cheragh. Bazar Vakil. Persepolis. Tyle atrakcji i jeszcze zapowiadane słońce i względne ciepło! W Shiraz musiało być fajnie. Nawet po tej obłędnie długiej jeździe autobusem i braku pokoju w poleconym hostelu. Nawet po bijatyce taksówkarzy, którzy wyrywali sobie w nocy nasze plecaki.
Etykiety:
Iran
,
ludzie
,
miasto
,
Persepolis
,
Shiraz
,
zwiedzanie
Isfahan - przereklamowana wizytówka Iranu
"Iran jest przereklamowany" - takie były moje wnioski po pierwszych dwóch dniach spędzonych w Isfahanie. A miało być zupełnie inaczej. "Iran jest obłędny!", " To będzie Twój najlepszy dotychczasowy trip, zobaczysz.", " Och, ale Ci zazdroszczę, że lecisz do Iranu!". Tak reagowali wszyscy(tak, absolutnie wszyscy) znajomi, którzy perskie wakacje mieli już za sobą. Przeczytałam też sporo relacji blogowych i moje wyobrażenie mogło być tylko jedno: Iran będzie doskonałym miejscem na moje upragnione wakacje. Z dala od turystów, zorganizowanych grup i pięciogwiazdkowych hoteli. Ochy i achy miały nie odstępować mnie na krok. A w Isfahanie stwierdziłam, że Iran to jeden wielki klops.
Etykiety:
Iran
,
Isfahan
,
ludzie
,
miasto
,
zwiedzanie
5 powodów, dla których uwielbiam swoją pracę
Poniedziałek. Początek koszmarnie długiego tygodnia pracy. Na Facebooku w poniedziałkowy poranek memy prześcigają się w opisie beznadziejności sytuacji, w której znajdują się teraz prawie wszyscy. No właśnie, prawie. Bo wiecie, poniedziałek nie musi być powodem do rozpaczy! Pewnie Was zaskoczę, ale powiem więcej: do pracy można chodzić z uśmiechem, a samą pracę uwielbiać nieskończenie!
Na La Palmę nie tylko pod palmę!
La Palma. Tak, La Palma. Nie Palma, nie Majorka, tylko La Palma. Tak, tak, wciąż Hiszpania, chociaż uściślając - Wyspy Kanaryjskie. Doskonałe miejsce na wakacje. Jeszcze niezbyt oblegane przez turystów, takie spokojne i sielskie. Mimo tego spokoju, mnóstwo tu jednak atrakcji, a spokój wcale nie oznacza nudy! Byłam, sprawdziłam, polecam. Dlaczego?
Etykiety:
atrakcje
,
Hiszpania
,
La Palma
,
Wyspy Kanaryjskie
,
zwiedzanie
Lizbona na jedną chwilę i zaledwie kilka zdjęć
"Lizbona Cię zachwyci" - mówili. "Stolica Portugalii to cudeńko, zobaczysz!" - zachwalali. No to co ja się miałam wzbraniać? Powiem więcej, nawet sama nie raz chciałam pojechać! Ale czasem trzeba trochę bardziej chcieć, więc tym razem jeszcze bardziej uparcie brnęłam do celu. Do Lizbony, znaczy się.
Mecz Juventus - Palermo, czyli piracka misja specjalna
- Wiesz, bo tu w Palermo mają drużynę piłkarską i może mogłabyś sprawdzić czy nie grają przypadkiem w sobotę jakiegoś meczu? - zapytał szef w poniedziałkowe popołudnie. Zniknęłam na chwilę, żeby zbadać temat. - Z Juventusem może być? Innej drużyny nie udało mi się tak szybko załatwić - odpowiedziałam z uśmiechem po kilkunastu minutach.
Przez 9 stref czasowych, czyli moje plany na jesień
Po wakacjach zostało już tylko wspomnienie. Dzieciaki wróciły do szkół, plaże nad Bałtykiem za chwilę opustoszeją, a w Tatrach w końcu będzie można powłóczyć się bez tłumów. Choć wrzesień w tym roku rozpieszcza nas pogodą, lada chwila skończą się długie i ciepłe dni, więc najwyższa pora wyruszyć w poszukiwaniu wciąż gorącego słońca! Ja już zaczęłam i planuję je ścigać aż do Świąt Bożego Narodzenia. A może nawet trochę dłużej?
5 myśli na 25 urodziny
Nic dziwnego, że lubię długo spać, urodziłam się w końcu o 10:15. Wczoraj sama się jednak zaskoczyłam, bo z objęć Morfeusza uciekłam tuż po dziewiątej. Czy to już starość? Och, zupełnie nie! Przecież skończyłam dopiero 25 lat.
Linz - miasto przyszłości, któremu dałam się zaskoczyć
Linz. Nazwa brzmiała mi w uszach dźwięcznie, choć nie miałam z nią absolutnie żadnych skojarzeń. No może z Lindt, ale przecież z fabryką czekolady Linz niewiele ma wspólnego. Chociaż fabryk tutaj sporo. Linz było więc dla mnie wielką niewiadomą. Przemysłowe miasto stali nie wróżyło jednak fajerwerków. Alternatywne muzea? Restauracje? Światowe koncerty? Bardzo proszę! Okazało się, że Linz oferuje jeszcze więcej.
Krótka historia o tym, jak spadłam z ławki | Wyniki ankiety
Zaskoczyliście mnie totalnie. Choć gdy piszecie pod tekstami komentarze, zawsze dajecie mi powód do uśmiechu, spodziewałam się chociaż trochę hejtu. Może nie hejtu, ale informacji, że coś jest "nie tak", że "można lepiej". Bo zawsze można. Okazaliście mi tyle dobroci, że słodko mi było bardziej, niż Kubusiowi Puchatkowi po zjedzeniu baryłki miodu. A ja kazałam Wam czekać na podziękowania aż do teraz, nieładnie. Zatem dziękuję. Dziękuję za wszystkie odpowiedzi w ankietach i spieszę z odpowiedzią na pytanie: co dalej?
Światowe Dni Młodzieży - skoro emocje opadły, czy ktoś jeszcze wstanie z kanapy?
Światowe Dni Młodzieży w Krakowie miały być katastrofą. Media do ostatniej chwili bombardowały nas informacjami o braku odpowiedniego przygotowania i nieustających rezygnacjach pielgrzymów z przyjazdu do Polski. Po cichu słychać było głosy: "będzie zamach!", "podłożą jakąś bombę, głupi by byli, gdyby nie skorzystali", na Facebooku powstał nawet profil o wdzięcznej nazwie: "Czy w Krakowie już jebło?". Po zakończeniu ŚDM 2016 można powiedzieć, że tak: wystrzeliła bomba radości i entuzjazmu, którym zarazili się nawet Polacy. Miejmy nadzieję, że zakorzeniła się też chęć braterstwa i czynienia dobra.
Poranne przemyślenia przy pocztówkowych pejzażach
Stałam w oknie z widokiem na Hallstattersee, obserwując poranną mgłę unoszącą się nad niezmąconą taflą jeziora. Byłam okropnie niewyspana, w końcu ostatnia noc trwała tylko trzy godziny. Mózg powoli rozpoczynał poranne przebudzenie, a oczy nieśmiało regulowały ostrość percepcji. Wzięłam głęboki oddech, spojrzałam w leniwie wyłaniające się zza chmur słońce i pomyślałam: Życie jest absolutnie fantastyczne. Zupełnie jak miejsce, w którym się teraz znajduję.
Takie rzeczy się przecież nie zdarzają. Gdy zastanawiasz się, jak najlepiej spędzić chwilę wolnego czasu po obronie, żeby solidnie odpocząć, wypocząć, ale nie zanudzić się na śmierć, tylko kraść konie z grupą nowo poznanych ludzi, nie odzywa się nagle National Geographic Traveler i nie zaprasza Cię na wspólny wyjazd do Austrii. A raczej ekspedycję, pełną kosmicznych atrakcji, przepięknych widoków i wyśmienitego towarzystwa. To przecież normalnie się nie zdarza.
A jednak.
Sześć dni w Górnej Austrii obfitowało przede wszystkim w przepiękne widoki i niekończący się ogrom atrakcji, jakie oferuje region. Linz, niczym mały Wiedeń, zachwycił mnie swoją atmosferą, repertuarem kulturalnych wydarzeń, ale przede wszystkim nowatorskimi pomysłami i otwartością na artystów - szaleńców. Rejon Traunsee skradł moje serce miasteczkiem Gmunden i niesamowitymi widokami w górach. Alpaki w Austrii rozczuliły mnie niczym foka-robot w Linz, choć nie brakowało też mrożących krew w żyłach zastrzyków adrenaliny. A potem przyszła pora na prawdziwą perełkę, czyli Hallstatt. Kopalnia soli, rowery i kolejny Weizen do kolacji. Rozmowy do rana. Malownicze domki. Widok jak z pocztówki. Mgła i deszcz. Rozmowy w górach i na dachach malowniczych domków. Kajaki w słońcu i tańce w deszczu. Przepiękna była ta nasza Austria.
W środowy poranek pojawiliśmy się z Andrzejem w umówionym miejscu na autostradzie w Żorach, w oczekiwaniu na nadjeżdżającą ekipę z Warszawy. A ta była po prostu fenomenalna! NG Traveler reprezentował mocny pięcioosobowy team w składzie: Monika, Hania i Maciek, z filmowcem Mosakiem (w ogóle jaki numer! Z Marcinem byliśmy w tym samym czasie na Erasmusie w Walencji! Spotkaliśmy się jeden jedyny raz na pewnej przedświątecznej imprezie w mieszkaniu naszej wspólnej koleżanki, a potem słuch jakoś po nim zaginął. Niedługo później trafiłam na blog Live a Life i okazało się, że chłopak który kręci takie ekstra filmiki to właśnie jest Mosak!) i fantastycznym fotografem Tomkiem Golą. Jednym z uczestników był też Łukasz Kamieniak z Focusa, który złapał mnie, gdy spadałam nad Laudachsee z drzewa. Ekipę dopełniła trójka blogerów: Paulina z bloga Obrazki Blondynki, Andrzej z Los Wiaheros i ja. Dobrym duchem tego wyjazdu była Ula Łapanowska z Austria,info, z którą miałam już przyjemność jeździć w styczniu na nartach w regionie, do którego właśnie zmierzaliśmy.
A jednak.
Sześć dni w Górnej Austrii obfitowało przede wszystkim w przepiękne widoki i niekończący się ogrom atrakcji, jakie oferuje region. Linz, niczym mały Wiedeń, zachwycił mnie swoją atmosferą, repertuarem kulturalnych wydarzeń, ale przede wszystkim nowatorskimi pomysłami i otwartością na artystów - szaleńców. Rejon Traunsee skradł moje serce miasteczkiem Gmunden i niesamowitymi widokami w górach. Alpaki w Austrii rozczuliły mnie niczym foka-robot w Linz, choć nie brakowało też mrożących krew w żyłach zastrzyków adrenaliny. A potem przyszła pora na prawdziwą perełkę, czyli Hallstatt. Kopalnia soli, rowery i kolejny Weizen do kolacji. Rozmowy do rana. Malownicze domki. Widok jak z pocztówki. Mgła i deszcz. Rozmowy w górach i na dachach malowniczych domków. Kajaki w słońcu i tańce w deszczu. Przepiękna była ta nasza Austria.
W środowy poranek pojawiliśmy się z Andrzejem w umówionym miejscu na autostradzie w Żorach, w oczekiwaniu na nadjeżdżającą ekipę z Warszawy. A ta była po prostu fenomenalna! NG Traveler reprezentował mocny pięcioosobowy team w składzie: Monika, Hania i Maciek, z filmowcem Mosakiem (w ogóle jaki numer! Z Marcinem byliśmy w tym samym czasie na Erasmusie w Walencji! Spotkaliśmy się jeden jedyny raz na pewnej przedświątecznej imprezie w mieszkaniu naszej wspólnej koleżanki, a potem słuch jakoś po nim zaginął. Niedługo później trafiłam na blog Live a Life i okazało się, że chłopak który kręci takie ekstra filmiki to właśnie jest Mosak!) i fantastycznym fotografem Tomkiem Golą. Jednym z uczestników był też Łukasz Kamieniak z Focusa, który złapał mnie, gdy spadałam nad Laudachsee z drzewa. Ekipę dopełniła trójka blogerów: Paulina z bloga Obrazki Blondynki, Andrzej z Los Wiaheros i ja. Dobrym duchem tego wyjazdu była Ula Łapanowska z Austria,info, z którą miałam już przyjemność jeździć w styczniu na nartach w regionie, do którego właśnie zmierzaliśmy.
Dream Team w komplecie <3 |
Blogerskie selfie z alpaką |
Powyższe "rodzinne zdjęcia" są autorstwa Tomka Goli |
Po raz kolejny potwierdziło się moje przekonanie, że - chociaż podróżowanie samemu ma pewnie swoje plusy - to dobra ekipa jest gwarancją udanego wyjazdu. Choć w tym wypadku wybór między ludźmi a miejscem jest niemożliwy. Ekspedycja Austria stworzyła harmonijną całość, niczym miasteczko Hallstatt z otaczającym je krajobrazem gór i spokojnego jeziora.
O tym, że Górna Austria oferuje sporą ilość atrakcji wiedziałam już zimą, gdy wróciłam z wyjazdu narciarskiego. Nie miałam jednak pojęcia, że poza sezonem narciarskim może tu być tak atrakcyjnie. Tym bardziej cieszę się, że miałam okazję odwiedzić ten region latem i to w tak wyśmienitych okolicznościach.
Za zaproszenie na wyjazd dziękuję National Geographic Traveler oraz Austria.info
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę. Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.
Za zaproszenie na wyjazd dziękuję National Geographic Traveler oraz Austria.info
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę. Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.
Oddaję Ci głos! Przyjmę na klatę wszystko, co masz mi do powiedzenia
Blog za chwilę będzie obchodził swoje trzecie urodziny, więc najwyższy czas... Nie, nie na życzenia. Przyszedł czas, żebym w końcu dowiedziała się, dlaczego tu jesteś. Przyjmę na klatę wszystko, co masz mi do powiedzenia. Śmiało, nie krępuj się, oddaję Ci głos!
Czy warto iść na studia?
Kierunek: Psychologia. Specjalność: Psychologia stosowana. Studia jednolite magisterskie, czyli lat pięć. Nie zwiejesz po trzech na inny kierunek. A ja bardzo chciałam wtedy zwiać. Wyjście było jedno: Erasmus. Tym sposobem upewniłam się tylko, że tę psychologię to jednak dobrze wybrałam. Gdy patrzę teraz wstecz, na ten czas spędzony na studiach, myślę sobie zupełnie szczerze: Brawo Natik, wykorzystałaś ten czas na 100%! A to wcale nie jest takie proste. Bo czas studiów jest jak studnia bez dna. Studnia nieskończonych możliwości, wartościowych doświadczeń i wspaniałych ludzi. A później najpiękniejszych wspomnień.
Etykiety:
Erasmus
,
ludzie
,
przemyślenia
,
studia za granicą
,
styl życia
Mamo, tato, zostałam psychologiem! To nie tak miało być
Co za emocje! To już? O rany. I po co były te nerwy, stresy i ścisk w żołądku? Aaaaaaa to KONIEC! Zostałam psychologiem. Od dziś mam papier na czytanie w myślach, przepowiadanie przyszłości i analizę osobowości za pomocą wpatrywania się w oczy. A tak serio: czy jest radość? Ogromna! Jest tylko jedno "ale"... Tak na prawdę to wszystko poszło nie tak!
Znalazłam raj na ziemi! To Fuerteventura
Fuerteventura, najstarsza z Wysp Kanaryjskich. Deszcz pada tu tylko kilka dni w roku. No, może kilkanaście. Więcej niż słońca jest na wyspie chyba tylko... Kóz. Na jednego mieszkańca spokojnej wyspy przypada 1,2 kozy. Wiecie co to oznacza? Że Fuerteventurę zamieszkuje aż 120 tysięcy szczęśliwych kóz i 100 tysięcy jeszcze szczęśliwszych ludzi. Ludzi, którzy nigdzie się nie spieszą, bo i po co? W końcu praca im nie ucieknie, a jak ucieknie, to zawsze znajdzie się inna.
Etykiety:
Fuerteventura
,
Hiszpania
,
ludzie
,
przemyślenia
,
styl życia
,
Wyspy Kanaryjskie
Rozpoczęcie sezonu w Tatrach - weekend dla duszy i ciała
Wychowałam się w górach, ale ich magia chyba na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą. Urzekają, zachwycają, uczą wytrwałości i pokory. Dają szczęście. Pozwalają być dalej od wszystkiego, a bliżej samego siebie. Oczyszczają umysł, choć nieraz mocno dają w kość. Każde rozpoczęcie sezonu w Tatrach to sygnał: oto recepta all inclusive, termin ważności mija dopiero jesienią.
Jak kwiecień zamienił się z majem i nieźle mi w życiu namieszał
Przecież to już powinno przestać mnie zaskakiwać. W sumie przez chwilę wydawało mi się, że nawet jestem do tego przyzwyczajona, ale okazuje się, że do tego chyba nie da się przyzwyczaić. Ba, za każdym razem zaskoczenie jest po prostu większe! No i sytuacje bywają trochę inne. Tak czy siak, moje przeczucie, że "coś się wydarzy", wcale mnie nie myliło. Od początku marca wydarzyło się nawet całkiem sporo!
Czasem zła droga doprowadza Cię do właściwego miejsca. |
Niezwykły romans na Erasmusie
Romanse na Erasmusie to często jedyna rzecz, z którą ludzie utożsamiają wyjazd na stypendium. To spora generalizacja, ale byłabym hipokrytką, gdybym powiedziała, że romanse nijak mają się do Erasmusa. Mają i to bardzo. Czasem to przelotne znajomości, czasem wychodzi jednak z tego coś poważnego i po kilku latach można powiedzieć, że filmowe "happily ever after" wyjątkowo się sprawdziło. Ku sobie mają się nie tylko studenci z wymian, ale także Ci, do których przyjeżdżamy. No i nie tylko studenci. Wykładowcy też mają się ku studentom. Przynajmniej ku studentkom...
Co ma opera do makaronu? Pasta alla Norma prosto z sycylijskiej wsi.
Sycylijska wieś - synonim sielanki i niespiesznie upływającego czasu, oblanego obowiązkowo białym winem, od którego rozpoczyna się gotowanie. No i makaronu. Ten wyrabiany ręcznie, delikatny (choć zawsze gotowany al dente), z doskonałym sosem ze świeżych pomidorów i bakłażanów. Pasta alla Norma to klasyka sycylijskiej kuchni i królowa wśród makaronów. Będąc na Sycylii, pojechałam na wieś po to, żeby nauczyć się go przyrządzać. Czujnym okiem wspierała nas prawdziwa włoska mamma siciliana i szef domowej kuchni.
Sycylia: Jak się zgubić w Palermo?
To miał być spokojny i leniwy dzień. Pełen relaks przed ciężkim tygodniem. Na Sycylii już kiedyś byłam, więc wydawało mi się, że wiem czego mogę się spodziewać. To nie była też moja pierwsza wizyta w Palermo, dlatego nastawiałam się po prostu na długi i powolny, całodniowy spacer po mieście. Miał być czas na siedzenie na ławkach i przyglądnie się ludziom, jedzenie włoskich lodów i pizzy. Chciałam też sprawdzić restauracje, które były w programie na następne dni, upewnić się, że wszędzie trafię i że w ogóle Palermo będę miała w jednym palcu, jak na prawdziwego pilota przystało. Wyszło mi całkiem nieźle: najpierw się zgubiłam, a potem o mało co nie straciłam telefonu i dokumentów. Morza mi się zachciało i leniwego popołudnia... Bo wiecie, w Palermo nie jest tak jak wszędzie. W Palermo jest zupełnie inaczej.
Share Week 2016. Które blogi czytam z przyjemnością?
Przyszła wiosna, więc czas na #Shareweek! Andrzej już po raz piąty zorganizował świetną akcję, w której blogerzy polecają swoich ulubionych autorów. W tym roku mam dla Was kilka blogów, które regularnie śledzę i z czystym sumieniem mogę polecić (wciąż wybranych, nie wszystkich). Choć przeważa tu blogosfera podróżnicza, mam też w sieci swoje ulubione miejsca, które z wyjazdami nie mają wiele wspólnego. Bierzcie kawę lub herbatę w dłoń, usiądźcie wygodnie i czytajcie!
Życie jest jak Barcelona - najlepsze rzeczy są za darmo.
Leniwy spacer to zawsze dobry pomysł. Lubię wolno przechadzać się po dużych miastach i obserwować ludzi, którzy zwykle gdzieś pędzą. Choć w Barcelonie odniosłam wrażenie, że najbardziej spieszą się... Turyści. Kupują w Internecie bilety, żeby zaoszczędzić czas na staniu w kolejkach, a potem biegają od punktu A do punktu B, żeby zdążyć. Niefajne to, męczące i bardzo nie po hiszpańsku. Moje kilka katalońskich dni, spędziłam z mottem "co pokaże mi Barcelona", ale wiecie, tak trochę sama z siebie.
Etykiety:
Barcelona
,
Hiszpania
,
miasto
,
porady praktyczne
"Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość."
Coraz częściej odnoszę wrażenie, że Woody Allen wcale sobie nie żartował, za to dobrze wiedział, co mówi. Bo niby marzenia się same nie spełniają, tylko sami musimy na wszystko zapracować, ale jak przychodzi co do czego, to nagle okazuje się, że od nas to jednak czasem niewiele zależy. Jak powtarzam od dawna: planować to ja sobie mogę, a przecież życie i tak mnie zaskoczy.
Zmysłowa Walencja: zapachy, którym ulegniesz.
Walencja to magiczne miasto. Ma w sobie "to coś", co sprawia, że gdy przyjedziesz tu choć na chwilę, będziesz chciał zostać, albo przynajmniej szybko tutaj wrócić. Dlaczego? Bo to miasto, które działa na zmysły: ma swoje kolory i kształty, dźwięki, smaki i zapachy. A gdy podziała na nie choć raz, nigdy tego nie zapomnisz. Najpierw ulegniesz zapachom, nie zawsze tym oczywistym.
Górna Austria? Nikt tam nie jeździ. Ty też nie powinieneś.
Do Austrii z Polski jest blisko. No dobra, może z Gdańska niekoniecznie, ale z południa Polski to przecież rzut beretem. Gdy więc w Polsce zima przypomina wiosnę, zapaleni narciarze pakują swoje narty, buty oraz snowboardy i ruszają na zachód Europy szukać śniegu, by (zwykle) przez tydzień oddać się frajdzie szusowania po doskonałych stokach. Austria, Francja i Włochy cieszą się największą popularnością, a kurorty takie jak Zell am See - Kaprun, Chamonix, Solden czy Livigno są znane (chociażby ze słyszenia) każdemu miłośnikowi białego szaleństwa. Do Austrii jest jednak najbliżej, a naj-najbliżej właśnie do tej Górnej, więc śmiało można się tam wybrać na trzy, cztery dni. Tylko... Czy jest po co?
Barcelona - atrakcje warte grzechu i ostatniego grosza
Barcelona ma do zaoferowania turystom wiele i naprawdę sporo czasu potrzeba, żeby choć trochę ją poznać. Niestety potrzeba też sporo pieniędzy, bo stolica Katalonii jest droga. Są miejsca, za wejście do których zdecydowanie warto zapłacić, ale są i takie, które absolutnie nie są warte swojej ceny. Na szczęście są i miejsca, które Barcelona daje nam zupełnie za darmo. Dziś polecam atrakcje, za które moim zdaniem warto w Barcelonie zapłacić. I przy okazji odradzam te drugie.
Etykiety:
Barcelona
,
Hiszpania
,
miasto
,
porady praktyczne
Jak poznawać nowych ludzi? Wpadnij pod samochód, najlepiej na Tibidabo.
Było piękne sobotnie południe, kiedy przejechałam z Parku Güell pod Tibidabo. Planowałam wyjechać na sam szczyt, bo Tibidabo to ponoć najpiękniejszy punkt widokowy nad całą Barceloną. Czas specjalnie mnie nie gonił, jedyne co miałam zaplanowane jeszcze na ten dzień, to udać się później do Pawilonów Güell. To miała być przykładowa sobota polskiego turysty w Barcelonie.
Stan upojenia hiszpańską rzeczywistością.
Miałam 19 lat. W mej głowie jawiła się tylko jako kraj pełen słońca, flamenco i samych przystojniaków. No i corridy. Mimo to, Hiszpania od zawsze była moją platoniczną miłością. A Barcelona? Kiedyś wszyscy zachwycali się tym miastem, więc swego czasu i dla mnie było ono wizytówką Hiszpanii. A potem w Hiszpanii zamieszkałam i miłość przestała być platoniczna. Choć sama Barcelona szybko spadła z piedestału, stan upojenia hiszpańską rzeczywistością odnajduję jednak nawet tam. To nieprawda, że Barcelona to nie Hiszpania.
Zaczęło się bardzo niepozornie: Hiszpania była po prostu jednym z moich wakacyjnych marzeń. "Zobaczyć Barcelonę, to by było coś!" - myślałam w liceum. Miałam obraz magicznego miejsca, w którym jak w pigułce, zamknięta jest cała esencja Hiszpanii. Los był łaskawy i uśmiechnął się do mnie bardzo szybko - po maturze pojechałam ją odwiedzić... Na kilka godzin. Zobaczyłam Kolumba na kolumnie, port, przebiegłam gdzieś po kilku uliczkach i na koniec zrobiłam z samochodu zdjęcie Montjuic. Tyle mnie w Barcelonie widziano. Zachłysnęłam się nią wtedy totalnie, byłam do reszty oszołomiona tym, co zobaczyłam. Nie widziałam wiele, rozumiałam jeszcze mniej. Ale to niczemu nie przeszkadzało. Zresztą cała ta dwudziestodniowa wyprawa przez hiszpańskie Pireneje minęła fantastycznie. Była nie tylko pierwszą moją wizytą w Hiszpanii, ale i pierwszym tak długim niezorganizowanym wyjazdem bez rodziców, tylko ze znajomymi. Padło akurat na wymarzoną Hiszpanię. Wtedy jeszcze ni w ząb nie rozumiałam języka, nie wiedziałam co, gdzie i jak, ale i tak czułam się tam dobrze. Góry, parki narodowe, małe miasteczka i większe miasta - wszystko to sprawiło, że fascynacja tylko się spotęgowała. Było mi tam dobrze. Tak po prostu.
Zakochałam się ze wzajemnością
Gdy składałam papiery na Erasmusa, wybór był oczywistą oczywistością. O wspaniałości Walencji nie miałam jeszcze bladego pojęcia, ale tak widocznie miało być, że akurat tam zamieszkałam na cały rok. To miejsce sprawiło, że Hiszpanię pokochałam całym sercem. Najpierw zachłysnęłam się totalnie tamtejszą rzeczywistością, mimo, że - jak na Erasmusa - prowadziłam tam bardzo normalne życie, tak całkiem na serio. Im dłużej to serio życie trwało, tym bardziej upojenie przeradzało się w stałe uczucie, które trwa aż do dziś. Pewnego pięknego dnia z Walencji wyjechałam, a do Hiszpanii wróciłam dopiero po roku.
Tydzień w pracy na Costa de la Luz był bardzo wyczerpujący. Każdego dnia wstawałam jednak z wielkim uśmiechem, bo idąc przez hotelową recepcję zawsze mogłam liczyć na radosne "Hola!" i życzenia miłego dnia. Kierowcy w autobusach, taksówkarze, panie w sklepach - wszyscy sprawiali wrażenie, jakby za wszelką cenę chcieli przypomnieć mi, jak dobrze się tutaj żyje.
Hiszpańska miłość przetrwała, objawy zakochania nie ustępują!
Pojechałam więc do Hiszpanii znów. To był najwyższy czas, żeby w końcu zobaczyć Barcelonę naprawdę, poczuć jej klimat, wsłuchać się w rytm miasta. Miasto samo w sobie trochę jednak mnie rozczarowało, ale mimo to, doświadczyłam tam wszystkiego co najlepsze w Hiszpanii. A z tą nie widziałyśmy się cztery miesiące, więc stęsknione rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Przez te kilka dni chodziłam na hiszpańskim haju, ciesząc się każdą chwilą, każdym miejscem i każdym ludzkim uśmiechem.
Na haju? No tak. Uśmiech na miarę szczękościsku, wywoływany nawet przez najdrobniejszą rzecz, to normalka. Do tego dochodzą małe zaskoczenia, które w tych pozytywnych wibracjach urastają to rangi gigantów. Zastrzyk endorfin pokonuje strach, więc ze strefy komfortu wyskakuję żwawo niczym filip z konopi. A wiecie jak to jest: strefa komfortu to nudy, magia dzieje się tuż poza :)
Na haju? No tak. Uśmiech na miarę szczękościsku, wywoływany nawet przez najdrobniejszą rzecz, to normalka. Do tego dochodzą małe zaskoczenia, które w tych pozytywnych wibracjach urastają to rangi gigantów. Zastrzyk endorfin pokonuje strach, więc ze strefy komfortu wyskakuję żwawo niczym filip z konopi. A wiecie jak to jest: strefa komfortu to nudy, magia dzieje się tuż poza :)
Hiszpania mnie urzeka. Dlaczego tam tak łatwo upić się szczęściem?
Ludzie są niesamowici. Idę ulicą i tak po prostu uśmiecha się do mnie przechodzący z psem starszy pan. Pani myjąca chodnik (no tak, niektórzy myją chodnik mopem) uśmiecha się szeroko i woła, żeby uważać, bo można się łatwo poślizgnąć. W kolejce do kasy przepuszcza mnie inna Pani, która widzi, że mam tylko kilka produktów, a ona pół koszyka. A gdy otwiera się nowa kasa, nikt nie leci na złamanie karku, żeby być pierwszym i wepchnąć się przed kogoś- idą Ci, którzy mają mało, albo po prostu podeszli właśnie do kas. Nikt nie boi się zagadać do drugiego człowieka, rozmowy z przypadkowymi ludźmi są na porządku dziennym. Krótkie "miłego dnia", albo "Hola guapa", czy zwykły uśmiech sprawiają, że człowiek chodzi uśmiechnięty i radosny przez cały dzień. A gdy 3 dzień z rzędu wchodzę do tego samego tapas baru naprzeciwko mieszkania, pan już dobrze wie, że przyszłam napić się bonbón'a. Choć ciężko nawiązać tu szybko głęboką przyjaźń (Hiszpanie wbrew pozorom są dość zamknięci), gdy już się "wkupisz", możesz mieć pewność, że to przyjaźń aż po grób.
Życie płynie wolniej. Widać to nawet w dużych miastach. Ludzie mają czas dla siebie nawzajem i nawet jak się spieszą, to jakoś tak... Wolniej.
Rzeczywistość jest pełna optymizmu. Może być kryzys, może być kiepsko, ale najważniejsze jest, żeby znaleźć pozytywne strony kiepskiej sytuacji. No pasa nada i żyje się łatwiej.
Zawsze świeci słońce. A nawet jak nie świeci, to w sercach i tak świeci. Narzekanie, malkontenctwo i wieczne niezadowolenie? Nie ma mowy, w Hiszpanii można szukać tego jedynie ze świecą.
Jedzenie zwala z nóg! Jamon serrano, boquerones czy tortilla de patatas to tylko niektóre tapas - przysmaki, na których już sam widok szeroko się uśmiecham. Do tego dochodzą zachwycające owoce morza i kalmary, które kosztują mniej, niż w Polsce drób. Wszystko oczywiście w towarzystwie pysznego wina, sangrii, tinto de verano lub zimnego piwa.
Tapas bary zawsze zaskakują. Zamawiasz piwo i lada moment na stoliku pojawiają się do niego oliwki. W niektórych miejscach dostaniesz patats bravas, albo nawet całą kolację. Im więcej osób zamawia, tym więcej przekąsek dostaniecie. Gdy przy jednym stoliku towarzystwo zaczyna śpiewać, za chwilę śpiewa już cały bar. Możesz przyjść tu na kawę, piwo, czy tapas, poczytać gazetę, albo porozmawiać - kompan do rozmowy znajdzie się zawsze.
Hiszpania jest niesamowita, ale każdy ma swoje miejsce na świecie. To jedno, wyjątkowe miejsce, w którym czuje się dobrze. Miejsce, w którym problemy wydają się jakby mniejsze, a rzeczywistość trochę jaśniejsza. Miejsce, do którego chce się ciągle wracać. Nieważne, gdzie ono jest, nieważne, ile spędziłeś tam czasu. Ważne, żebyś dał sobie czas i potrafił je odnaleźć, a miłość przyjdzie z czasem.
Ja już swoje znalazłam. A Ty?
Hiszpania jest niesamowita, ale każdy ma swoje miejsce na świecie. To jedno, wyjątkowe miejsce, w którym czuje się dobrze. Miejsce, w którym problemy wydają się jakby mniejsze, a rzeczywistość trochę jaśniejsza. Miejsce, do którego chce się ciągle wracać. Nieważne, gdzie ono jest, nieważne, ile spędziłeś tam czasu. Ważne, żebyś dał sobie czas i potrafił je odnaleźć, a miłość przyjdzie z czasem.
Ja już swoje znalazłam. A Ty?
---
Spodobał Ci się ten post?
Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :) Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage!
Etykiety:
Hiszpania
,
kuchnia
,
ludzie
,
miasto
,
przemyślenia
Zakupy za granicą - oszczędność, czy wymysł dla bogatych?
Dla jednych chodzenie na zakupy to męczarnia, dla innych ulubiony sposób spędzania wolnego czasu. Ja najbardziej lubię robić je przy okazji. Spaceru? Nie. Spotkania z przyjaciółką? Nie, przy okazji wyjazdów za granicę. Okazyjne ceny, dobra jakość i różnorodność na sklepowych półkach czy bazarowych straganach, sprawiają, że chętnie rezygnuję z polskich sklepów i na zakupy wybieram się za granicę. To się po prostu opłaca.
Zdjęcie w kryształowej szpilce? Tak, szczyt obciachu, nie mogłam sobie odmówić :D |
Praktyczne zakupy to najlepsza pamiątka
Gdziekolwiek
jadę, lubię kupić na miejscu coś, co po powrocie będzie przypominało mi
o danym miejscu. O ile magnesy na lodówkę wywołują na mej twarzy
uśmiech przy każdym posiłku jedzonym w domowej kuchni, to jednak
ograniczają przywoływanie wspomnień tylko do niej. Zdjęcia wiszą na
ścianach, lub są pochowane w komputerowych folderach, pamiątki leżą na
półkach. Ale wiecie co? Można przecież kawałki podróży nosić zawsze ze sobą.
Albo nawet na sobie.
Zrobiłam
sobie kiedyś zdjęcie, bo zauważyłam, że każda część mojej
garderoby była przywieziona właśnie jako pamiątka. Za każdym razem, gdy
spoglądam na zegarek, przypomina mi się Dubaj, gdy wkładam jesienny
płaszcz - myślę o Hiszpanii, a skórzany plecak (który wciąż "pachnie
wielbłądem") zawsze będzie przypominał mi ogrom barwnych przygód z
Maroko i beznadziejnie zakończone negocjacje Johannesa w Marrakeszu. A gdy jadę w
zimie miejskim autobusem, siedząc owinięta szalikiem z Omanu, zamiast
płakać nad szarugą i pluchą, uśmiecham się na wspomnienie pływania z delfinami. Otaczanie się przedmiotami, które nas pozytywnie nastrajają
jest super, więc czemu nie połączyć praktycznego z pożytecznym?
Zakupy? Wybierz się na targ
Wiadomo, że najlepsze owoce, warzywa i lokalne przysmaki można kupić na targu. Ale są na świecie miejsca, gdzie nie przychodzi się tylko po spożywcze delikatesy. Na targach i bazarach zachwycają przecież małe rękodzieła, lampki, świeczniki, czy biżuteria. Produkty wyjątkowe, bo tworzone w prawdziwie "limitowanej edycji". W Chefchauen kupiłam na przykład ręcznie szytą, małą, skórzaną torebeczkę, która urzekła mnie tym, jak precyzyjnie została zrobiona. Producent? Dwóch marokańskich braci i ich małe stoisko w bocznej uliczce.
Mimo zapachu, kolorów i odgłosów, którymi raczą nas targowiska na całym świecie, w moim osobistym rankingu targów, wygrywają te w Turcji. Powód? Pragmatyczny. Nie samym rękodziełem człowiek się ubiera. Nie od dziś wiadomo, że Turcja to kraj najoryginalniejszych podróbek (słyszałam, że biją na głowę te chińskie), które często jakością wygrywają nawet z oryginalnymi metkami. Choć torebki od "Michaela Kors'a" zawsze wyglądają tam niemożliwie tandetnie, można też kupić ubrania bez podrobionych metek, ale za to bardzo porządnie zrobione. Jeansy czy skórzane kurtki bywają naprawdę dobrej jakości. Sama kupiłam w Turcji jedne spodnie i noszą się fantastycznie! Nie mają żadnej "firmy", bo nie chodziło mi o kupienie dla szpanu metki, tylko spodni na tyle dobrej jakości, żeby nie rozwaliły się się po kilku praniach. Jak chcę prawdziwy oryginał, to jadę do outletu.
Nowe marki i rzeczy inne niż w Polsce
Myślisz,
że nigdy nie będzie Cię stać na markową sukienkę czy torebkę od
włoskiego projektanta? No cóż, ja byłam tego pewna. Zresztą nawet gdyby było mnie stać, szkoda było by mi wydawać TAKICH pieniędzy. Pewność trwała aż do ubiegłego sierpnia, gdy
pierwszy raz wylądowałam w dizajnerskim outlecie. Ok, było to w trakcie
finalnych wyprzedaży, więc ceny osiągnęły stan absolutnego minimum,
jednak to absolutne minimum zdarza się przecież dwa razy do roku! I nagle okazuje się, że oryginalną, markową i naprawdę porządną torebkę można kupić w cenie bardzo sieciówkowej.
Nawet nie chodzi mi o super fajowe firmy, ale o to, żeby kupić coś, czego raczej nie zobaczę na co drugiej dziewczynie idącej ulicą. Taka sytuacja: spodobał mi się w listopadzie jeden szalik, właściwie szal - duży, gruby i bardzo ciepły. Kupiłam go dość szybko i bardzo często w nim chodzę. Problem w tym, że nie tylko mnie się tak spodobał. Swego czasu codziennie spotykałam przynajmniej jedną dziewczynę w tym samym szalu. Już przy pierwszym spotkaniu przypomniałam sobie, dlaczego wolę kupować ubrania za granicą, nawet w tzw. sieciówkach. Bo niby sieciówki, niby to samo, ale asortyment jednak inny. Hiszpańska marka na Z to nie sklepy, a wielkie salony: jasne, że w asortymencie znajdują się produkty wysyłane też na rynek polski, ale dużo więcej jest takich, które kupić można tylko w Hiszpanii. To samo dotyczy całej reszty popularnych sklepów. Chociaż i tak najbardziej lubię te, których u nas w ogóle nie ma. Wybitnie upodobałam sobie na przykład Blanco czy Desigual, choć ten ostatni w Polsce się już pojawił (ale ceny wciąż wolę hiszpańskie). Świetną opcją są też second handy. Jak już w końcu wybiorę się do Pragi, nie omieszkam zajrzeć m.in. do Fifty - fifty.
Nawet nie chodzi mi o super fajowe firmy, ale o to, żeby kupić coś, czego raczej nie zobaczę na co drugiej dziewczynie idącej ulicą. Taka sytuacja: spodobał mi się w listopadzie jeden szalik, właściwie szal - duży, gruby i bardzo ciepły. Kupiłam go dość szybko i bardzo często w nim chodzę. Problem w tym, że nie tylko mnie się tak spodobał. Swego czasu codziennie spotykałam przynajmniej jedną dziewczynę w tym samym szalu. Już przy pierwszym spotkaniu przypomniałam sobie, dlaczego wolę kupować ubrania za granicą, nawet w tzw. sieciówkach. Bo niby sieciówki, niby to samo, ale asortyment jednak inny. Hiszpańska marka na Z to nie sklepy, a wielkie salony: jasne, że w asortymencie znajdują się produkty wysyłane też na rynek polski, ale dużo więcej jest takich, które kupić można tylko w Hiszpanii. To samo dotyczy całej reszty popularnych sklepów. Chociaż i tak najbardziej lubię te, których u nas w ogóle nie ma. Wybitnie upodobałam sobie na przykład Blanco czy Desigual, choć ten ostatni w Polsce się już pojawił (ale ceny wciąż wolę hiszpańskie). Świetną opcją są też second handy. Jak już w końcu wybiorę się do Pragi, nie omieszkam zajrzeć m.in. do Fifty - fifty.
Moja pierwsza wizyta w Victoria's Secret. Miałam wejść tylko popatrzeć... |
Mam na swoim koncie kilka perełek, najczęściej jednak wspominam wizytę w arabskim Victoria's Secret. Długo myślałam, że ich bielizna nie różni się niczym od innych marek, a kobieca chęć posiadania tego biustonosza została wykreowana tylko i wyłącznie przez barwne pokazy i świetny PR. Do sklepu w Dubaju weszłam z ciekawości (chłopaki rzecz jasna razem ze mną, byli wybitnie ciekawi "o co tyle zachodu"), ale w momencie dopadła mnie ekspedientka i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zostałam błyskawicznie zmierzona i zaprowadzona do półki z odpowiednim rozmiarami. W ramach zwiedzania (a jakże!) poszłam do przymierzalni i gdy już miałam wychodzić, trafiłam na biustonosz, który zdawał się być szyty mi na miarę. Cena mile mnie zaskoczyła (połowa tego, co płaci się w Polsce w Triumphie), więc długo się nie zastanawiałam. Nosi się wyśmienicie, jakościowo jest zaskakująco dobry. Teraz już wiem, o co tyle zachodu ;)
Zakupy za granicą tylko dla bogatych? Wręcz przeciwnie!
Nie trzeba wybierać outletu, żeby zrobić zakupy w dobrej cenie. Co powiecie na największe na świecie centrum handlowe w Dubaju? Coroczny styczniowy festiwal zakupów to faktycznie czas niesamowitych obniżek. Patrząc na tamtejsze ceny jedzenia, czy różnych atrakcji, spodziewałam się, że obniżone ceny i tak będą tylko dla bogaczy. Wielką niespodzianką było dla mnie to, co zastałam na miejscu. Ceny ubrań czy zegarków były naprawdę korzystne! Na szczęście podróżowałam z 3 chłopakami, więc zakupy zrobiłam stosunkowo skromne, choć i tak przypadła mi łatka zakupoholiczki ("To ja może wykupię sobie duży bagaż, tak na wszelki wypadek, gdybym zrobiła jakieś zakupy... -Jaki duży bagaż, zwariowałaś? Przecież nie jedziemy tam na zakupy, co Ty, chcesz po sklepach chodzić?! - No a nie...? - Nie.") .
Możecie mówić, że sieciówki to sieciówki i jedno tam dziadostwo, ale ja się z tym absolutnie nie zgodzę. Kupiłam w Walencji sweter (wełna + alpaka + akryl), chodzę w nim już trzecią zimę (tak, ubieram pod kurtki, płaszcze, generalnie sporo go noszę, bo jest bardzo ciepły i pasuje "do wszystkiego") i zupełnie nic się z nim nie dzieje. Zero mechacenia się, naciągania czy innych oznak "znoszenia". Najlepsze jest to, że kupiłam go w listopadzie (więc o obniżkach w ZARZE nie było mowy), płacąc... 12 euro. Do tej hiszpańskiej sieciówki, uważanej w Polsce za "lepszą" (choć o wyższej półce nie ma mowy - co najwyżej o znacznie zawyżonych cenach), w naszym kraju nawet nie wchodzę. Co innego w Hiszpanii - nie dość, że wybór jest większy, to ceny... Śmiesznie niskie. Przecenione sukienki to wydatek kilku euro, zimowe płaszcze - kilkudziesięciu. U nas na próżno szukać obniżek -90%. Poważnie, na tle innych, polskie wyprzedaże wypadają wybitnie blado. Nawet, gdy doliczy się koszty podróży i dwudniowego pobytu, zakupy się opłacają.
Możecie mówić, że sieciówki to sieciówki i jedno tam dziadostwo, ale ja się z tym absolutnie nie zgodzę. Kupiłam w Walencji sweter (wełna + alpaka + akryl), chodzę w nim już trzecią zimę (tak, ubieram pod kurtki, płaszcze, generalnie sporo go noszę, bo jest bardzo ciepły i pasuje "do wszystkiego") i zupełnie nic się z nim nie dzieje. Zero mechacenia się, naciągania czy innych oznak "znoszenia". Najlepsze jest to, że kupiłam go w listopadzie (więc o obniżkach w ZARZE nie było mowy), płacąc... 12 euro. Do tej hiszpańskiej sieciówki, uważanej w Polsce za "lepszą" (choć o wyższej półce nie ma mowy - co najwyżej o znacznie zawyżonych cenach), w naszym kraju nawet nie wchodzę. Co innego w Hiszpanii - nie dość, że wybór jest większy, to ceny... Śmiesznie niskie. Przecenione sukienki to wydatek kilku euro, zimowe płaszcze - kilkudziesięciu. U nas na próżno szukać obniżek -90%. Poważnie, na tle innych, polskie wyprzedaże wypadają wybitnie blado. Nawet, gdy doliczy się koszty podróży i dwudniowego pobytu, zakupy się opłacają.
Wnioski nasuwają się same...
Choć z pozoru wyjazd na zakupy za granicę wydaje się brzmieć absurdalnie i może powodować reakcje typu "w głowie się jej poprzewracało", okazuje się, że niesie za sobą mnóstwo korzyści! Mimo kosztów podróży, jadąc na większe zakupy zwyczajnie się to opłaca. A pomijając nawet dużo niższe ceny w czasie wyprzedaży, czy oryginalne i ciekawe nabytki, to przede wszystkim kolejny świetny powód, żeby styczniowy czy lipcowy weekend - zamiast na imprezie - spędzić w jakimś ciekawym i nowym miejscu. Przecież zakupy to może być tylko pretekst, żeby znowu gdzieś pojechać ;)
---
Spodobał Ci się ten post?
Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :) Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage!
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage! - See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2015/11/7-rzeczy-o-erasmusie-ktorych-nie.html#sthash.oHbinMkj.dpuf
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage! - See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2015/11/7-rzeczy-o-erasmusie-ktorych-nie.html#sthash.oHbinMkj.dpuf
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage! - See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2015/11/7-rzeczy-o-erasmusie-ktorych-nie.html#sthash.oHbinMkj.dpuf
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage! - See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2015/11/7-rzeczy-o-erasmusie-ktorych-nie.html#sthash.oHbinMkj.dpuf
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage! - See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2015/11/7-rzeczy-o-erasmusie-ktorych-nie.html#sthash.oHbinMkj.dpuf
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage! - See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2015/11/7-rzeczy-o-erasmusie-ktorych-nie.html#sthash.oHbinMkj.dpuf
Nowy, niepoważny blog na całkiem nowy rok.
Udało się! Po kilku miesiącach przymiarek, przeglądania szablonów i innych pięknych blogów dostałam kopa do działania i w ekspresowym tempie postanowiłam w końcu zrobić sobie ładną stronę. Po długich i ciężkich bojach stoczonych z html'em i sobą samą, mogę w końcu napisać: Witajcie w Nowym Roku, na moim nowym blogu! :)
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)