Miasteczko jest małe, białe, położone na zboczu góry, na szycie której dumnie pręży się Akropol. Na stałe mieszka tu zaledwie 700 mieszkańców. Lindos to perełka greckiej wyspy Rodos, która wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wpadłam tu tylko na przepyszną frappe, choć chętnie zostałabym przynajmniej na długi spacer!
Każdy powód jest dobry, żeby uciec na chwilkę z hotelu. Tym razem był on jednak bardzo poważny - musiałyśmy odebrać z Lindos wywołane zdjęcia, które tego samego wieczoru nasi goście mieli otrzymać w prezencie. Miałyśmy maksymalnie dwie godziny, żeby dojechać z Kiotari do Lindos, znaleźć sklep z torebkami, którego właścicielem był szwagier faceta, który nam te zdjęcia wywoływał, kupić kilka pamiątek i wrócić do hotelu. Dystans do pokonania (15km) nie zwiastował absolutnie żadnych przygód, ani problemów z wyrobieniem się w czasie, bo tę trasę autobus pokonuje w pół godziny. To oznaczało, że w Lindos spędzimy spokojną godzinę. AHA, JASNE.
--> Przeczytaj też: Terenowe oblicze wyspy Rodos: przez góry, łąki i krzaki, błoto a nawet rzeki.
Na rozkład jazdy miejscowych autobusów zawsze patrzę z przymrużeniem oka: z reguły wychodzę 15 minut wcześniej, a często ten i tak przyjeżdża 15 min spóźniony. Także i tym razem byłyśmy na przystanku wcześniej. To znaczy miałyśmy być, bo zanim do przystanku doszłyśmy, o mało co nie przejechał nas chłopak z hotelowej wypożyczalni samochodów. Jaja sobie oczywiście robił, więc jak już się koło nas zatrzymał, spytałyśmy, czy nie podrzuci nas do Lindos. Uśmiechnął się szeroko, otworzył drzwi i - mimo, że nie jechał do Lindos, a tylko do pobliskiego hotelu - wspólnie przejechaliśmy jeden przystanek autobusowy.
Typowy Grek w pracy. |
Stanęłyśmy krok przed przystankiem i doczekałyśmy się kolejnego miłego Greka, który podwiózł nas do samego Lindos. Nawet nie tylko nas, zawołał od razu francuską parę, która dzielnie czekała na autobus te kilka metrów dalej. Z tego miejsca miałyśmy już dosłownie 4 minuty miasta. Cała droga minęła więc stosunkowo szybko, sprawnie i niewątpliwie bardzo przyjemnie. No i byłyśmy szybciej, niż autobusem :)
Jeszcze więcej typowych Greków w pracy :) |
Z głównej drogi do miasteczka schodzi się stromo w dół. Dziesiątki turystów mijanych po drodze nie zwiastowały leniwego spaceru, ani tym bardziej błogiego rozkoszowania się białymi, wąskimi uliczkami. Trudno. Mimo dość labiryntowego ułożenia uliczek, dość szybko udało się nam zlokalizować szwagra, odebrać zdjęcia i przy okazji zrobić drobne zakupy (oliwa, mydełko oliwkowe i magnes oczywiście). A potem wdrapałyśmy się na taras jednej z kawiarni i zamówiłyśmy frappe.
12 sekund na wrzucenie fotki <3 |
Gdybym miała więcej czasu... Na pewno wspięłabym się na Akropol, powłóczyła spokojnie po miasteczku i doszła aż nad zatokę św. Pawła. No i wypiła jeszcze jedną kawę, a później wracała autostopem. Tym razem wsiadłyśmy w autobus, bo przyjechał jak na zawołanie...
---
Spodobał Ci się ten post?
Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage!
Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage!
Znajomość Greckiego zawsze na propsie - zawsze się zastanawiałem, co powoduje ludźmi uczącymi się takich języków ;). Fajny styl prowadzenia historii BTW :).
OdpowiedzUsuńSzybkie, czy wolne frappe to moja ulubiona wersja kawy.
OdpowiedzUsuńCzasem w podróży brakuje właśnie takich chwil "wytchnienia" . To dobrze, że trafiłaś w to miejsce! I przeuroczy osiołek :)
OdpowiedzUsuńO jaaaa! Ale słonecznie się zrobiło!:))) Twój styl pisania jest wciągający!:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, historia tak się toczyła, więc i tak pojawia się na blogu ;) Ula akurat mieszkała w Grecji, była rezydentką na Rodosie, także trochę "samo się nauczyło".
OdpowiedzUsuńByle pita w słońcu!
OdpowiedzUsuńWięcej było tam tych osiołków, biedne stoją całymi dniami uwiązane, albo wożą turystów na szczyt Akropolu :(
OdpowiedzUsuńChociaż tutaj jest słonecznie ;) Dziękuję!
OdpowiedzUsuńIch architektura i te kolorki urzekają... dookoła same czyste piękno, nie to co u nas, naciapane bloki-bezguście.
OdpowiedzUsuńOj tak, to są takie miejsca, gdzie człowiek po prostu chce być, spacerować i chłonąć piękno!
OdpowiedzUsuńZupełnie nie podoba mi się takie wykorzystywanie zwierząt ... :(
OdpowiedzUsuńApprve
OdpowiedzUsuń20 paź 2015 17:30 "Disqus" napisał(a):
Och frappe to mój napój podstawowy kiedy jestem w Grecji :-)) Może i dobrze że nie doczekałaś się na autobus. Jechałyśmy kiedyś spory kawałek z południ Rodos na północ i kierowca miał przystanki w tak ciasnych i małych miasteczkach, że zastanawiałam się jak on w ogóle tam się mieści. Jakimś cudem się mieścił :-)
OdpowiedzUsuńO tak! Jak wracałyśmy, autobus miał przystanek w Pefki i przy każdym zakręcie bałam się, że zaraz o coś zahaczy :P
OdpowiedzUsuńWiesz co, to chyba właśnie było Pefki ;-)
OdpowiedzUsuńKomu się podoba? Chociaż lepiej nie pytać, bo jeszcze ktoś się zgłosi.
OdpowiedzUsuńNo właśnie..Są różni ludzie.
OdpowiedzUsuńAleż Wam się stopy trafiły - fajnie tak czasem zamiast autobusem, nieoczekiwanie pojechać z kimś rozklekotanym autem ;) Ach frappe - moja grecka miłość... Z przyjemnością znalazłabym się teraz na Rodos.
OdpowiedzUsuńAj, że też ja nie zdążyłam w tym roku pojechać na Rodos... pięknie tam!
OdpowiedzUsuńNawet niewinny wypad do miasta może obfitować w przygody. Podziwiam za odwagę - mężczyzna ze strzelbą, chyba bałabym się siedzieć obok niego! :)
OdpowiedzUsuńDo przyszłego roku raczej nie ucieknie i myślę, że będzie równie piękny! ;)
OdpowiedzUsuńOj i ja bym wróciła! Stopy pierwsza klasa, przypomniałam sobie, jak wielką mam ochotę na kolejną wielką przygodę :D
OdpowiedzUsuńNie było czasu, żeby się bać! ;)
OdpowiedzUsuń