Z Marsylii zabrało nas hiszpańskie rodzeństwo, pracujące w Ameryce Południowej. Jechaliśmy sobie na tylnych siedzeniach wraz ze szklanym blatem ich stołu i muszę przyznać, że i tak było całkiem wygodnie. Wysadzili nas w Aix - en - Provence, na niewielkim rondzie, które miało być skutecznym miejscem na złapanie czegoś do Nicei. Faktycznie, na poboczu porozrzucane były tabliczki z różnymi destynacjami (nawet Saloniki!). Były i podpisy na murku - znaleźliśmy nawet polski akcent, więc postanowiliśmy zostawić pamiątkę po sobie. Ja łapałam, Marcin pisał.
