Chefchaouen - błękitna perełka Maroka.


Małe górskie miasteczko, które nawet zachmurzone jest czarujące, a w strugach deszczu wciąż zapiera dech w piersiach. Witajcie w Chefchaouen!


Zanim wylądowaliśmy w tej bajkowej krainie, o 7 rano w piątek przyjechaliśmy pociągiem do Tanger. Przywitał nas deszcz i 12 stopni. Planowaliśmy znaleźć jakiś hostel, ale zaczynał się weekend i wcale nie było to takie proste. W jednym backpakerskim hostelu udało się nam zarezerwować noc z soboty na niedzielę, a chłopak z recepcji poradził nam jechać właśnie do Chefchaouen i tam spędzić  piątkową noc. Skorzystaliśmy więc z hostelowego wifi, żeby zarezerwować jakieś lokum i nie jechać w ciemno, ale niestety -  w  Chefchaouen też wszystko pozajmowane. Chłopak widząc nasze zmartwienie zadzwonił do swojego kumpla Rafy i załatwił nam kwaterę. Ruszyliśmy więc na postój taksówek.

Jazda marokańskimi taksówkami to niezła frajda. Do Chefchaouen jechaliśmy w sześć osób (plus kierowca), ponad 120km. Podróż kosztowała nas około 20zł na osobę.
Chefchaouen przywitało nas pięknym słońcem :) Zgodnie z mapą i wskazówkami musieliśmy przejść całe miasteczko. Uliczki były jednak nieoznaczone, niepodpisane, więc szliśmy cały czas "na oślep". Mimo to dotarliśmy bez większych problemów, choć wcale nie było to takie proste:

Środkowe drzwiczki to nasze lokum :)

Drzwi otworzył nam Rafa, choć powiedziałabym, że Robinson Cruzoe. Pokazał nam dom i zaprosił na herbatę, na dachu. Żona przygotowała dla nas poczęstunek: był ciepły chleb, oliwki i pyszny biały ser! Zjedliśmy, wypiliśmy, chwilę porozmawialiśmy i ruszyliśmy zwiedzać.

Był czas na zwiedzanie, jedzenie i oczywiście zakupy. Negocjacje trwały jeszcze drugiego dnia, ale udało mi się dobić niezłego targu :)
Świeża mięta, kolendra i pyszny owczy ser. Wszystko za grosze!

Pierwszego dnia stołowaliśmy się w Chesfouad, drugiego w knajpce naprzeciwko. W Granadzie (nazwa restauracji) była pyszna warzywna zupa - marokańska harira, natomiast w Chesfouad jadłam najlepiej przyrządzone krewetki koktajlowe i wspaniały tażin. 

 


W błękitnym mieście spędziliśmy także sobotnie przedpołudnie. Nie ma tu przewodnikowych zabytków, jest za to wielu turystów i w sobotę zdarzały się nawet "piesze korki" w wąskich uliczkach. Chefchaouen jest bardzo małe, bardzo niebieskie, niemożliwe urokliwe i czarujące. Ludzie są tu niezmiernie życzliwi i gościnni, jedzenie pyszne (jak w całym Maroku), a wąskie, zakręcone uliczki urzekają za każdym razem gdy się nimi spaceruje. To miejsce zaczarowało mnie kompletnie.

2 komentarze :

  1. przepiękne miasteczko, kojarzy mi się z krainą smerfów jak oglądam te zdjęcia ;) pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. przepiękne miasteczko, kojarzy mi się z krainą smerfów jak oglądam te zdjęcia :) pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń