Wszystko układało się tak pięknie... Z Luisem zorganizowaliśmy już sobie życie w naszym wielkim mieszkaniu i skutecznie odstraszaliśmy wszystkich, którzy przychodzili obejrzeć wolne pokoje. I tak żyliśmy sobie jak brat i siostra, w wielkiej zgodzie i niezmąconym świętym spokoju. Aż do dziś.
Popołudniu Luis dostał nagły telefon od swojego znajomego, w którym ten ekspresowo zakomunikował mu, że musi się teraz, zaraz, JUŻ, wyprowadzić ze swojego mieszkania i wprowadza się do nas. A jutro w odwiedziny przyjeżdża do niego 4 kolegów, więc w sumie będzie ich 5.
CO?!
Wyobraziłam sobie w tym momencie 5 rozkrzyczanych, pijanych i nieogarniętych Hiszpanów robiących chaos w naszym mieszkaniu przez całe Las Fallas. Na serio się przeraziłam. Luis (sam mocno przerażony) mnie uspokajał, że kolega tu dopiero idzie i z nami na spokojnie pogada, że to jeszcze niepewne. JASNE.
Poszłam do pokoju trochę odetchnąć. Wtem na nasze piętro przyjechała winda. Luis wpadł do mnie i wyciągnął na korytarz, otworzył drzwi do windy, a tam.... Pudła, walizki, torby i jeszcze więcej pudeł. Bez kolegi. Kolega przyjechał za drugim razem, z resztą walizek, pudeł i kurtek. Moje przerażenie sięgnęło zenitu. Ach, zapomniałam dodać, że właściciel jeszcze o niczym nie wiedział.
Zawartość windy nr 1 |
Luis niezmiernie podkręcił atmosferę. Okazało się, że Diego (nasz nowy współlokator) był znacznie bardziej przerażony niż ja. Strasznie nas przepraszał za to całe zamieszanie, dodzwonił się też w końcu do właściciela i wszystko uzgodnił. Co więcej, kolegów nie będzie 4, a 2 i jednak pośle ich do hostelu, bo boi się co powie właściciel, jakby zdarzyło mu się niespodziewanie nas odwiedzić (a to niestety bardzo w stylu właściciela). Uf.
Także od dziś jest nas 3: Luis z Meksyku, Diego z Hiszpanii i Natalia z Polski. Po sporej dawce emocji i przerażenia jestem już dobrej myśli. Chyba nawet spokojnie pójdę spać.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz