Wakacje, plaża, dalekie podróże i ciągłe imprezy. Zaliczanie przedmiotów "na piękne - erasmusowe - oczy" i same piątki za nicnierobienie. Fajnie by było tak pożyć za unijną kasę, prawda? By było. Ale nie jest. Obalam 5 mitów na temat erasmusowego życia.
To pojawia się najczęściej i zwykle jako pierwsze, dlatego jako pierwsze i tu. Panuje jakieś idiotyczne przekonanie, że studenci wyjeżdżający na zagraniczną wymianę mają tylko jeden cel - prowadzić bujne życie seksualne. W wersji "light" są oczywiście romanse krótsze lub dłuższe, jednak każda potencjalna znajomość musi mieć obowiązkowo podtekst erotyczny.
Serio?
Nie. Nie każda znajomość kończy się w łóżku, ba! niektórym nawet żadna się tak nie kończy. Nie każda dziewczyna pcha się facetom do łóżka i nie każdy facet próbuje je tam zaciągnąć. Zaskoczeni? Większość ludzi wyjeżdża głównie po to, żeby nawiązać międzynarodowe znajomości na stopie KOLEŻEŃSKIEJ. Erasmus, tak jak inne projekty międzynarodowe, daje szansę poznania ciekawych ludzi. Często rodzą się prawdziwe przyjaźnie - niektóre mające szanse przetrwać dużo dłużej niż sam wyjazd.
2) Całe życie %%%
Imprezy? Pewnie, że tak, przecież domówki to najlepszy sposób na poznawanie ludzi i przełamywanie barier językowych. Kluby? Jasne, chociaż rzadziej. Znaczy ja rzadziej, bo znam ludzi, którzy potrafią imprezować 4, a czasem 5 dni w tygodniu i dalej nie mają dość! Ale znam i takich, którzy w klubie przez cały semestr byli tylko raz.
3) Jedziesz na roczne wakacje!
"Rany, Hiszpania? Super, ale Ci zazdroszczę! Plaża, morze, ciągłe imprezy i wieczne 'nicnierobienie'."
"Niestety, nie możemy Pani zaliczyć przedmiotów, przecież jedzie Pani do Hiszpanii. Szansa, że te kursy w ogóle się odbędą jest znikoma."
"No weź, przecież i tak nas nie przekonasz, że cokolwiek się tam uczysz. Ej sorry, jesteś Erasmusem."
Eh...
Ja szczerze mówiąc miałam taką nadzieję. I ta nadzieja umarła po tygodniu. Wszystkie zajęcia są obowiązkowe, zadają zadanka domowe, wypracowania, kartkóweczki, generalnie nie ma zmiłuj. Argument, że jesteś Erasmusem i może zamiast opracować 15 tematów mogłabyś 10 (en espanol oczywiście - bo to, że zajęcia miały być po angielsku nie ma większego znaczenia), zupełnie nie działa. Erasmus, nie-erasmus, na zajęcia chodzić i się uczyć musi. Dużo.
4) Za hajs z uczelni baluj!
No niestety nie. Erasmusowe stypendia nie są zbyt wysokie, choć wszystko oczywiście zależy od uczelni. U nas są trzy stawki, wysokość jest zależna od kraju do którego jedziemy. Kraj to jedno, miejsce w tym kraju to drugie. Jest spora różnica, czy ktoś będzie mieszkał w Madrycie, Walencji czy małym miasteczku w górach, a stypendia dostaną takie same. Gdy trafi się dobrze, czasem za te pieniądze da się przeżyć, a jak się jeszcze rozsądnie gospodaruje, to i cudem na jakiś wyjazd wystarczy.
5) Makaron z sosem, sos z ryżem, ewentualnie bułka z jogurtem
Punkt mocno związany z punktem czwartym. No bo wiadomo, jak polski, biedny student na obczyźnie (poza tym student to student), to tylko zupki w proszku, makaron i ryż z sosem. Bo tanio i szybko. A nieprawda! Jak się chce, to cuda można jeść, trzeba tylko umiejętnie kupować. Czasem w supermarkecie, czasem w małym warzywniaku. W niektóre dni tanie są kalmary, w inne bakłażany, a jeszcze kiedy indziej ananasy. Ostatnio za 80 eurocentów kupiłam siatkę omułków, a kalmary były po 2 euro za kilogram.
Na koniec zaznaczam, że są to moje osobiste doświadczenia i spostrzeżenia z konkretnego miejsca i konkretnej uczelni. Na pewno znajdą się więc osoby, których wyjazd wyglądał chociażby tak, jak opis w pierwszym akapicie tego posta :)
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na facebook'owy fanpage!