W sobotę po sąsiedzku znowu grali. Na stadionie Mestalla znaczy się. Jednak tym razem, zamiast oglądać tablicę wyników przez okno, wybrałyśmy się kibicować. Valencia CF - Rayo Vallecano.
Nasza piłkarska przygoda zaczęła się już w piątek. Poszłyśmy do sklepu po bułki i masło, a tu przy stadionie konferencja prasowa przed sobotnim meczem. Wracamy, konferencja się kończy i wszyscy próbują zrobić sobie zdjęcia z trenerami. Popatrzyłyśmy chwilę i zaczęłyśmy kierować się w stronę mieszkania. Przechodzimy przez ulicę i... BAM! Z klubu do autokaru zaczynają przechodzić piłkarze Valencii.
Jonas we własnej osobie! |
i Barragán :) |
Masło roztopiło się z wrażenia. Pozostało tylko wyczekiwanie sobotniego meczu.
Kibice zaczęli się schodzić bardzo wcześnie. Wokół stadionu rozpoczął się botellon (picie alkoholu w miejscach publicznych, głównie w parkach) pod opieką... policji. Kulturalnie i bezpiecznie.
O 15:55 zasiadłyśmy na trybunach (jak się szybko okazało, koło kolegów z Polski), o 16:00 - pierwszy gwizdek. Do przerwy 1:0 dla nas!
Druga połowa była zdecydowanie ciekawsza, choć niestety nie padł już żaden gol. Mecz zakończył się więc szczęśliwym zwycięstwem dla nas.
Czy nie będąc wielkim fanem i kibicem piłki nożnej, można obejrzeć w skupieniu cały mecz i emocjonować się każdą akcją? Zdecydowanie tak.
Jeśli chodzi o hiszpańskie rozgrywki na żywo - polecam całym sercem! :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz